Bilbao – sztuka dla sztuki
Czas mijał nieubłaganie, przed nami jeszcze tylko 2 dni podróży i dwa miasta. Jechaliśmy na zachód by dotrzeć do Bilbao. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na stacji próbując doczyścić zaschniętą farbę z samochodu. Schodziła opornie. Wciąż miałam nadzieję, że w wypożyczalni nie zauważą tych białych kropek na czarnym samochodzie.
Zameldowaliśmy się w Hostelu i pojechaliśmy zobaczyć miasto. Było już ciemno, co na pewno dodało mu urokowi. Przejechaliśmy przez centrum, by pierwsze nasze kroki skierować do Muzeum Guggenheima, które uważany jest za najpiękniejszy budynek na świecie. Zaprojektowane przez Franca O Gehyr’ego miało wyciągnąć Bilbao z kryzysu. Trochę dziwny pomysł jak na walkę z kryzysem, ale skuteczny. W ciągu pierwszych dwóch lat odwiedziło je 2,6 mln osób, z czego większość przyjechała specjalnie po to, by zobaczyć muzeum.
W nocy prezentowało się zjawiskowo. Położone nad rzeką w otoczeniu oświetlonych mostów i monumentów. Tytanowa blacha odbijała światło tworząc iluzję statku płynącego w świetle gwiazd. Usiedliśmy na chwilę, by podziwiać ten nieziemski budynek. Dzisiaj tylko z zewnątrz ale rano zamierzaliśmy zwiedzić wnętrze.
Tuż obok muzeum znajduje się wyjątkowy most Zubizuri. To kolejny symbol nowego miast. Symbol trochę nieudany. Most zbudowany z podwieszonych lin i szklanej podłogi zdecydowanie nie pasuje do deszczowego klimatu tej części Hiszpanii. Mokra, szklana podłoga była przyczyną wielu wypadków i wymusiła zmianę nawietrzni na bardziej przyjazną dla spacerowiczów. Pomimo jego niepraktyczności jest świetną ozdobą miasta.
Przespacerowaliśmy się uliczkami, które pomimo długiego weekendu świeciły pustkami i wróciliśmy do Hotelu, by nabrać sił na kolejny dzień zwiedzania.
Nie mogłam spać. Noga bolała mnie tak mocno, że nie byłam w stanie zasnąć. Przez cały czas starałam się na niej nie stawać, ale nie było to proste. Teraz dostałam za swoje. Zastanawiałam się, co będzie jutro. Jeśli nie przestanie mnie boleć, kolejną część miasta zwiedzę tylko zza szyby samochodu.
Dużo się nie pomyliłam. Rano wciąż bolała. Zamiast pójść do muzeum Guggenheima, zostałam w kawiarni przez kilka godzin sącząc moją kawę. Nigdzie mi się nie spieszyło. Nie zamierzałam też nikogo poganiać, żeby zwiedzili całe muzeum w ciągu 20 minut. Miałam czas na odpoczynek i zebranie sił.
W ciągu dnia muzeum nie wyglądało już tak ładnie. Wydawało się mniejsze. Cały jego nocny urok zniknął podczas deszczowej pogody. Dobrze, że przyjechaliśmy tu nocą. Przed głównym wejściem stoi „Puppu”. 13-metrowy szczeniak ozdobiony kwiatami miał stanąć tu tylko na chwilę z okazji wystawy. Tak bardzo spodobał się mieszkańcom, że stał się nieodłącznym elementem miasta.
Po muzeum przyszedł czas na spacer w ciągu dnia. Bezskutecznie starałam się zaparkować samochód jak najbliżej centrum by odciążyć moją nogę. Wszędzie pełno. Zdezorientowana wjechałam na wzgórze, które wydawało się być tuż przy centrum. Było. Miało tylko jedną wadę. Trzeba było z niego zejść. Na dół prowadziła niezliczona liczba schodów, które musiałam pokonać. Z trudem, ale udało się! Jesteśmy na dole. Przez chwilę zastanawiałam się po co tam poszliśmy. Szliśmy jednymi z wielu uliczkami, które wyglądały dokładnie tak samo jak we wszystkich hiszpańskich miastach. Mijaliśmy dokładnie takie same kościoły i place. Być może po kilku miesiącach w Hiszpanii zniknęła moja wrażliwość na miejscową sztukę i architekturę. A może to pogoda, która zdecydowanie nie zachęcała do spacerowania i dodatkowo boląca noga nie pozwalały mi w pełni cieszyć się urokami tego miejsca? W każdym razie po krótkim spacerze i zobaczeniu wszystkich obowiązkowych zabytków postanowiliśmy wyjechać.
“Mama” Bilbao |
Natalia Pierunek
Przez przypadek tutaj trafiłam – będę czytać!
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do siebie. 🙂
studentwpodrozy.blogspot.com
12 lipca 2014 at 18:31
Teresa Chudecka
cieszę się, że mam kolejnego czytelnika. Na Twoim blogu jest dużo ciekawych informacji o tanim podróżowaniu. Będę zaglądać 🙂
17 lipca 2014 at 13:24