Media społecznościowe
TOP
Image Alt

W poszukiwaniu rytmów afroperuwiańskiech – El Carmen

W poszukiwaniu rytmów afroperuwiańskiech – El Carmen

Dwa dni w Limie to zdecydowanie wystarczająco. Z samego rana postanowiłam wyjechać. Gdzie? To bardzo dobre pytanie. Sama nie do końca wiedziałam gdzie. Miałam 2 tygodnie na zwiedzenie południa Peru, więc wyruszyłam jak najszybciej. Dowiedziałam się, że w Chincha, miejscowości położonej 3 godziny jazdy od Limy mieszka rodzina słynąca z tańców afroperuańskich. Afro? Ale jak to? Przecież jesteśmy w Peru, a nie w Afryce. W Limie nie widziałam zbyt dużo czarnoskórych. W Limie nie, ale tam podobno jest ich dużo. Mieszkają tam przez pokolenia, kultywując swoją tradycję przekazaną poprzez taniec. Już przy zakupie biletów na autobus okazało się, że aby móc je kupić potrzebuję paszportu. A jeśli jadę z dzieckiem, to również pozwolenia na przewóz dziecka. Ta informacja przypominała mi komunikat, jaki dostaliśmy jeszcze w samolocie. : Przypominamy, że kontakt płciowy z dziećmi grozi więzieniem. Czy molestowanie dzieci jest tu aż tak popularne? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć. obiecuje!
Po 4 godzinach jazdy, wielu przystankach i jeszcze większej ilości kontrolerów dojechałam do Chinchy. Wyszłam na ulicę i zostałam wprost zaatakowana przez taksówkarzy chcących mnie podwieźć. Ulice wypełnione małymi taksówkami, jadącymi w każdych kierunkach, przepychającymi się przez skrzyżowania i trąbiącymi na każdym kroku. Ok, to jaki jest plan? Przecież właściwie nie wiem, gdzie mieszka ta słynna rodzina. Nie dałam znać, że przyjadę…. Zapytałam taksówkarza. Rodzina jest, ale w El Carmen. Niestety El Carmen nie jest dzielnicą, ale oddzielną miejscowością położoną 26 km od Chinchy. Za 20 soli może mnie tam zawieźć. O nie! Mój budżet nie wytrzyma codziennych wydatków na taksówki. Postanowiłam poszukać autobusu, ale najpierw zobaczyć miasto. Nie było co oglądać. W Chinchy , poza przepełnionym targiem czynnym od świtu do nocy nie ma nic do zobaczenia. Po 5 minutach spaceru miałam dość.
Znalazłam autobus do El Carmen. 1,70 sola, ale skoro mój plecak jest tak duży, muszę zapłacić kolejne 1,70 za niego. To i tak dużo taniej, niż 20.
Wcisnęłam siebie i plecak do i tak przepełnionego busa. Jedziemy!
Przedmieścia nie były ładne. Pola kukurydziane mieszające się z wysuszonym terenem, małe domki i wciąż dużo kolorowych taksówek.
Kiedy wjechaliśmy do El Carmen zaczęłam żałować, że chciałam tu przyjechać. Małe, kolorowe domki, puste ulice i same czarne twarze. Na pewno nie będę rzucała się w oczy. Zapytałam kierowcę o rodzinę. Pokiwał głową na znak zrozumienia. Podwiózł mnie pod sam dom, wskazując palcem na drzwi. To tutaj – dodał na pożegnanie.
Wysiadłam z busa. Na ulicy byłam sama. Niepewnie zapukałam do otwartych drzwi, nie do końca wiedząc co mam powiedzieć. W drzwiach stanął młody chłopak.

yyyyy – jestem, pisarką z Polski. Podróżuję po świecie szukając narodowych tańców, poznając ich kulturę oraz ucząc się ich. Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o tańcu afroperuwiańskim. – powiedziałam niepewnie.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – To nie do mnie. Zawołam, siostrę -Zawołał kilkunastoletnią dziewczynkę. Nie wyglądała na wielką tancerkę, ale może się myliłam. Powtórzyłam moją prośbę. -To nie do mnie, musisz rozmawiać z ciocią, ale teraz jej nie ma. możesz tutaj poczekać – odpowiedziała od niechcenia. Usiadłam na ławce przy drzwiach. Obok położyłam moje rzeczy. Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po mieszkaniu. Na ścianach, dosłownie wszędzie wisiały zdjęcia i obrazy z wystąpień. Na głównej półce medale i puchary. W kącie bębny. Wiedziałam, że dobrze trafiłam. Dziewczynka oglądała w telewizji konkurs taneczny dla dzieci, a ja w kacie podziwiałam wszystkie zdjęcia. Po godzinnym czekaniu stwierdziłam, że dłużej nie mogę. Muszę wrócić do Chinchy przed nocą, żeby jeszcze złapać dalszy autobus. Zapytałam, kiedy wróci ciocia. -Pewnie niedługo, ale poproszę brata, żeby Cię zaprowadził. -“Mały” ma 8 lat, jeździ na bmxie jak wszystkie dzieci z okolicy i nie umie czekać na nikogo. Właśnie ma wakacje, więc nie ma wiele zajęć. Bo comożna robić w małej wiosce na końcu świata? Idziemy wąskimi uliczkami, mijamy domy pozabijane deskami, praktycznie do każdego można zajrzeć, nikt nie ma tu nic do ukrycia. Na ścianach kolorowe malowidła i informacje przedwyborcze: “powiedz nie”! Dochodzimy do skrzyżowania. – poczekaj tu! – prosi odjeżdżając na swoim rowerze. Wchodzi do jakiegoś domu. Wraca po chwili, mówiąc, że idziemy dalej. Słońce mocno praży, dobrze, że zostawiłam swój ciężki plecak w poprzednim domu, nie muszę go teraz dźwigać. Miałam tylko nadzieję, że jak wrócę, to on wciąż tam, będzie.
Mały puka do białych drzwi „małego:, także białego domu. Krótkowłosa, czarnoskóra dziewczyna wychodzi na balkon. Mówię jej, po co przyjechałam. Chciałabym uczestniczyć w zajęciach. Nie wygląda na zainteresowaną mają prośbą, ale za to interesują ją pieniądze. Mogę uczestniczyć w dzisiejszych zajęciach za 40 soli. Wiedziałam, że to zdecydowanie wygórowana cena, jednak zgodziłam się na nią. Jak już tu przyjechałam, nie chcę odjechać bez niczego. Lekcje odbywaj się za godzinę, więc mam jeszcze czas na zjedzenie obiadu.
“Mały” znów zaprowadza mnie do prawie pustego baru. Prawdopodobnie jedynego w mieście. W menu jedno danie, hmm…. co by tu wybrać. Zamawiam! Dostaję ryż z dziwnym sosem zrobionym z ziemniaków, flaczków i innych dziwnych rzeczy. Do dzisiaj myślałam, że mogę zjeść prawie wszystko. Uświadomiłam sobie jak bardzo się myliłam. Zjadam sam ryż i ziemiami wygrzebanymi z sosu. Popijam to piwem. Więcej nie mogę.
Czas na lekcję. Ale najpierw pieniądze. Nie miałam soli, więc powiedziałam, że mogę dać 10 dolarow, wiedząc że cena wciąż jest zbyt wygórowana. Maria na początku zdecydowanie odmawia, jedna w końcu przystała na moją propozycję. Idziemy do szkoły. Tam czekają na nas pozostałe uczennice – to kilku, kilkunastoletnie dziewczynki. To miała być nauka tańca, a nie zabawa. Nie wiedziałam, że tutaj taniec wysysa się z mlekiem matki. One chyba wyssały. Dziewczynki uśmiechają się do mnie i przyglądają z ciekawością, ja im też. Wszystkie afroperuwiańskie, z dwoma wyjątkami, którym zdecydowanie taniec wychodzi gorzej. Tak jak mi! Zaczynamy powoli! Dziewczynki śmieją się ze mnie. Nie mam pojęcie jak wykonać część kroków, a jak już je robię, to wplatam swoje salsowe ruchy. Myślałam, że będzie łatwiej a po kilkunastu minutach jestem cała spocona. Do naszych lekcji dołącza kilkuletnia dziewczynka z pudełkiem. Jak się okazało, pudełko było bębnem, a ona grała na nim jak szalona. – podstawowy, uno, dos, tres! – nie obijamy sie! – krzyczy nauczycielka  -Tess – daj z siebie więcej – nabija się ze mnie. No to po kolei na środek, teraz kolej na Tess! – wskazuje na mnie. Ja kiwam głową, nigdzie nie idę! Ale w końcu to zabawa! Wychodzę na środek i usiłuję zatańczyć kawałek, który zdecydowanie mi nie wychodzi. Wszyscy się śmieją, ja też. no to powtórka! Kurczę, ale tan czas leci. Muszę uciekać, bo nie wrócę do Chinchy przed zachodem słońca.
Na koniec pożegnanie zdjęcie. Maria odprowadza mnie kawałek, opowiadając o historii tańca….. ( o historii w następnym poście)
Ach, chciałbym tu przyjechać podczas festiwalu, ale w tym czasie będę w Kolumbii. Może innym razem.
Z wielkim plecakiem idę na Plaza del Armas, mając nadzieję, że uda mi się załapać busa powrotnego. Podchodzi do mnie trzech 8 letnich chłopców usiłując mnie przekonać, że oni też mogą dla mnie zatańczyć. Tylko muszę im zapłacić. O nie! Odmawiam z uśmiechem! Dzięki chłopcy, ale nie mam już czasu.- a mówisz po angielsku? – pytają z zaciekawieniem.
– mówię lepiej niż po hiszpańsku – odpowiadam
– to nas naucz – proszą -jak się mówi pies po angielsku- pytają
– niewiele myśląc tłumaczę im słówko. Chłopcy od razu podłapują i zaczynają wołać na siebie “Ty psie”!
Dalszą nauką nie byli zainteresowani. – a nie ciężko Ci z tymi plecakami? – pytają jakby nigdy nic
– nie jest najgorzej- odpowiadam usiłując się ich pozbyć.
– jak chcesz to możemy Ci pomóc- tylko go zdejmij- wiedziałam, że jak go zdejmę, to mogę go już nigdy nie zobaczyć. oni jednak za wszelką cenę usiłują mi pomóc. Jeden z nich łapie za mój mały plecak trzymany w ręce i niby w żartach usiłuje mi go zabrać. Wyrywam go jak najszybciej. – nie potrzebuję pomocy – dodaję.

Odchodzę  od nich łapiąc małe uno do którego zmieściło się 5 osób i jeszcze mój olbrzymi plecak na kolanach.

O zachodzie słońca docieram na dworzec autobusowy i kupuję pierwszy bilet do Icy. To zdecydowanie był udany dzień.

 

(relacja filmowa już wkrótce)

 

IMG_52961

moja grupa taneczna 🙂

IMG_52951

IMG_5305

kościół w El Carmen – Peru

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Post a Comment

Informacje odnośnie przetwarzania danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności. Ta strona korzysta z plików cookies (ciasteczka), w celu zapewnienia jak najlepszego jej funkcjonowania, na zasadach wskazanych w regulaminie. Czy wyrażasz na to zgodę?

You don't have permission to register