Oceanografico w Walencji – czego NIE powinieneś zobaczyć
Oceanarium w Walencji, to jedno z przewodnikowych miejsc, które „must to see”. Jest to trzeci co do wielkości park wodny na świecie. Znajduje się w słynnym Ciudad de los Artes autorstwa Santiago Calatravy. Na samo Ciudad de los Artes w Walencji wydano zatrważające pieniądze, które nigdy, ale to nigdy się nie zwrócą, ale nie o tym dziś mowa.
Oceanarium: 42 miliony litrów wody (wyobrażacie sobie ile to jest?), 500 gatunków roślin i zwierząt, w tym 4500 eksponatów. Dlaczego eksponatów, skoro ani żywa fauna, ani flora nie powinny być tak nazwane? Ponieważ zwiedzając oceanarium odniosłam wrażenie, ze właśnie są tak traktowane. Małe rybki- ok., mają zbiorniki wodne, w których pływają sobie w kółko, nie robiąc sobie za wiele ze zwiedzających, tłumnie robiących im zdjęcia, błyskających fleszami pomimo ogólnego zakazu. Ale co z dużymi rybami, da których te 42 miliony litrów wody, to tyle co nic? Co z rekinami, które nawet nie mogą sobie same zapolować na swoje jedzenie, co z waleniami, które „waliły” w kratę oddzielajacą je od rzeczywistości, mając nadzieję, ze w końcu uda im się wydostać. Co z delfinami, które robią za okazy cyrkowe przyciągając widzów na swoje pokazy… Czy po prostu nie mogłyby sobie popływać spokojnie w Oceanie? Przecież Delfiny to jedne z najbardziej inteligentnych zwierząt. Na pewno nie prosiły się o zamykanie w klatkach, nawet jeśli stały się w nich gwiazdami. Najbardziej zasmucił mnie widok pingwinów, które zamknięte w ciasnym pomieszczeniu wyglądały jak na wystawie sklepowej. Smutne, ściśnięte, jakby zniechęcone życiem. Mam nadzieję, że pewnego dnia zwierzęta z Oceanarium w Walencji, tak jak zwierzęta z Madagaskaru zaplanują swoją ucieczkę i przekopując się do morza (w końcu mają do niego blisko), odpłyną na szerokie wody, na których będą szczęśliwe, dopóki jakiś człowiek znów nie zniszczy ich środowiska naturalnego.
Teraz zostanę wyklęta na wieczne potępienie przez wszystkich rodziców, którzy tłumnie zabierają swoje dzieci do Oceanarium, bo przecież gdzie mają zobaczyć te wszystkie zwierzęta?
A czy Ci sami rodzice zabierają też dzieci w góry, żeby pokazać im wiele gatunków roślin w ich naturalnym środowisku? Czy zabierają je na wieś, by w końcu dziecko mogło zobaczyć jak wygląda krowa? Bo przecież niby jak wygląda krowa każdy wie, ale nawet nie wyobrażacie sobie jak wiele miejskich dzieci nigdy nie widziało krowy poza kartkami podręczników. Dbamy o to, co wydaje nam się wyjątkowe, bo nieznane i dalekie, a nie obchodzi nas to, co jest nam bliskie i z czasem wymiera na naszych oczach. Bo gdyby wymarł gatunek jakichś tam rybek media trąbiłyby o tym na bieżąco, a co z niedźwiedziami w tatrach? Mówi się o nich przy okazji napadów na turystów.
Ja jestem przeciw. I jeśli będę miała dziecko, nie zabiorę go do Oceanarium, a sama też już nigdy tam nie pójdę
P.S. Teks jest zbiorem subiektywnych odczuć autora, jeśli uważasz inaczej, podziel się swoją opinią w komentarzu poniżej.
Natalia
W 100% podpisuję się pod tymi słowami! W punkt
28 kwietnia 2023 at 19:08
Piotr
Hej! Dzięki za ten post. Pójdę dalej (i bardziej kontrowersyjnie) i zaneguję argument rodziców o „pokazywaniu dzieciom”. Raz, że w większości przypadków to wygodna wymówka (bo sami chcą zobaczyć), a dwa – sorry – kogo to obchodzi? Pora zrozumieć, że świat nie kręci się tylko wokół ich bombelka (nie uważam też, by kręcił się wokół mojego, i zdrowo mu to przedstawiam). I zdecydowanie wyżej cenię sobie obronę ginących gatunków oraz praw zwierząt, niż to, czy bombel A czy B nacieszą się z krzywdy zwierząt, w dodatku w towarzystwie swoich ułomnych intelektualnie „wytwórców”.
28 kwietnia 2024 at 22:42