Guayaquil – miasto nie dla turystów
Spędziliśmy z Martinem jeszcze jeden dzień, po którym przyszedł czas rozstania. Martin musiał wracać do swojego taty i zawieźć go na lotnisko do Guayaquil. Przy rozstaniu zaproponował mi, że jeśli poczekam tam na niego 2 dni, pojedzie ze mną w dół Ekwadoru, pomimo tego, że już tam był. Nie zastanawiałam się długo. Pomimo tego, że Guayaquil to wielkie i bardzo niebezpieczne miasto, które turyści zazwyczaj omijają szerokim łukiem, postanowiłam spędzić tam kilka dni w oczekiwaniu na Martina.
O 5 rano pobudka, by zdążyć na pierwszy autobus do Guayaquil. Wstałam za późno a hotelowy pracownik bał się mnie obudzić. Postanowiłam jechać na dworzec i tam czekać na jakiś autobus. Moto taxi zawiozło mnie tam za 2 dolary. Nie chciałabym spacerować po Puerto Lopez o 5 rano, szczególnie, że dworzec położony jest za miastem.
Na dworcu jakiś mężczyzna powiedział mi, że autobus do Guayaquil już odjechał. Mogę pojechać innym, tylko ten będzie z przesiadką. Zapytałam o destynację tego autobusu jednak nie mogłam znaleźć jej na mojej mapie. Zdziwiło mnie to, ale gdy kierowca autobusu potwierdził, że mogę w taki sposób dojechać do Guayaquil i nawet będzie szybciej niż bezpośrednim autobusem, dałam się przekonać. Na chwilę spanikowałam, kiedy okazało się, że miasto, do którego jedziemy znajduje się na górze mapy, a Guayaquil jest na dole. Okazało się, że autobus jadący niby dookoła, dojeżdża szybciej, niż ten bezpośredni.
Po kilku godzinach byłam już w Guayaquil. Na dworzec miał przyjechać po mnie Francisco, mój CS. Nie wzięłam taxi, ponieważ porwania dla okupu były tu na porządku dziennym. W trakcie oczekiwania na niego ćwiczyłam moje umiejętnści żonglerskie. Martin podarował mi komplet piłeczek. Słaby ze mnie żongler, możliwość skupienia uwagi graniczy u mnie z cudem. Na szczęście zanim całkowicie zezłościłam się na siebie, Francis przyjechał po mnie na swojej 125. To młody 22 -letni chłopak, który wciąż szuka w życiu swojej drogi. Próbował już wielu szkół i zawodów, jednak nigdzie się nie odnalazł. Na razie pracuje w sklepie z którego nie wyrzucają go ze względu na jego mamę. Jest tam kierowniczką.
Wsiadłam z całym swoim bagażem na motocykl ale już szybko opanował mnie strach. F do najlepszych motocyklistów nie należał – jechał szybko i niepewnie. Miał też kilka wypadków, co jeszcze bardziej zwiększyło moją niepewność. Dojechaliśmy do domku na przedmieściach, w którym mieszka z rodzicami, babcia i siostrą. Aby nie marnować czasu, i słonecznego dnia, zostawiliśmy tylko rzeczy pojechaliśmy do Parque historio. To taki duży park, w którym można zobaczyć cały Ekwador, jest w nim las równikowy, rośliny wszystkich ekwadorskich regionów oraz zwierzęta. Najbardziej zdziwił mnie fakt, że wstęp był bezpłatny. Jak się później okazało, większość atrakcji w Guayaquil jest bezpłatnych. Przypuszczam, ze to sposób na ściągniecie turystów, którzy zazwyczaj omijają miasto szerokim łukiem.
W drodze powrotnej do domu zaczął padać deszcz, a później zaczęło lać. Chcieliśmy przeczekać ulewę, ale czarne niebo nie zapowiadał szybkiego przejaśnienia. Musieliśmy jechać. Drogi zamieniły się w rzekę a my już po kilku minutach byliśmy cali przemoknięci. Padał tak mocny deszcz, że prawie nic nie było widać. Bałam się. Wiedziałam, że F nie ma zbyt dużego doświadczenia w jeździe, a tym bardziej w tak niebezpieczną pogodę. Żeby dojechać do domu, musieliśmy dodatkowo ominąć osiedle, które całe zamieniło się w nieprzejezdne jezioro. Na szczęście dojechaliśmy cali.