Uwięziona w Amazonii
Chciałam dotrzeć do Chachapoyas. Znajdują się tam słynne peruwiańskie ruiny i przepiękne góry. Aby jak najwcześniej wyruszyć w drogę wstałam o 4 rano. Poprosiłam obsługę hotelu o złapanie mi mototaxi (sama się bałam) i pojechałam na miejscowy dworzec. Tam można złapać „taksówki” w dowolne miejsce położone do 4 godzin jazdy od San Ignacio. 20 soli, dwie godziny jazdy i jesteśmy w Jaen. Jednej z najbardziej niebezpiecznych miejscowości w tym regionie. Teraz kolejne mototaxi i kolejna taksówka do Bagua Grande. Kolejne dwie godziny jazdy i kolejna zmiana autobusu. W taksówce siedział ze mną ok. 40 letni Peruwiańczyk.
–masz męża?- dopytywał.
-Mam chłopaka z Argentyny – odpowiedziałam. Nauczyłam się już wymyślać chłopaka dopasowanego do otoczenia w jakim się znajduję.
-Argentyńczyk?- mężczyzna popatrzył na mnie z politowaniem – Przecież oni nic nie robią, tylko dużo mówią- skwitował cały argentyński naród.
– a ten, który wyzwolił Peru?- wiedziałam, że w historii Peru był taki
-ten był wyjątkiem, wszyscy pozostali są tacy sami – bronił się mężczyzna
Namawiał mnie tez na dzieci. Nie z nim, ale jak najszybciej i jak najwięcej. On ma 13, bo co by było gdyby ich nie miał? Nie miałby z kim dzielić swojego życia. Nawet radość trzeba dzielić z kimś. Jedna córka mu zmarła i była to dla niego największa tragedia. Na szczęście 12 jeszcze została.
Wjechaliśmy na teren Amazonii. W tej podróży nie planowałam wyprawy do dżungli, nie miałam już na to środków, jednak sam fakt wjechania w jej obręb był dla mnie wielkim przeżyciem.
Dojechaliśmy do Bagua Grande, tam należało wziąć kolejny, już bezpośredni autobus do Chachapoyas. To 3 na dzisiaj, nie licząc taksówek. Na przystanku czekający ludzie, jednak autobusu nie ma. Z powodu pory deszczowej obsunęła się góra i droga jest nieprzejezdna. Musimy czekać aż ją oczyszczą. Kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Nie miałam się gdzie podziać, więc czekam ze wszystkimi, którzy chcą wrócić do domu. Z nudów zaczęłam żonglować moimi piłeczkami. Właśnie w takich chwilach przydawały się najbardziej – zabijały czas.
Ktoś z oczekujących wpadł na pomysł przekonania kierowcy, aby zawiózł nas w miejsce zawalenia się góry. Podobno można tamtędy przejść pieszo, to tylko 2 godziny marszu. Lepsze to niż czekanie w nieskończoność. Za odpowiednią opłatą kierowca zgadza się. Jeśli przejścia nie będzie, obiecuje zabrać nas z powrotem.
Kierowca zaprasza mnie na przednie siedzenie, abym miała wygodniej i lepsze widoki. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo jest co podziwiać. Piękne, wysokie góry, zakręty i rwąca rzeka – w końcu to Amazonia. W drodze rozmawiamy o życiu, bawimy się w jaka to melodia zgadując piosenki puszczane w radiu – mój poziom osłuchania jest już tak wysoki, że nie ma ze mną szans.
Im bliżej zwalonej góry byliśmy, tym więcej osób na ulicy. Szli pieszo z walizkami, jechali przepełnionymi taksówkami. Nawet sprzedawca lodów zwęszył niezły biznes i przyjechał tu kilkadziesiąt kilometr na rowerze.
Przed nami długa kolejka tirów. Czekają tu od 3 dni. Podobno drogę oczyszczą dopiero za dwa dni, nie wcześniej.
opowiedziałam kierowcy o swoich planach. Chcę dotrzeć do Chachapoyas . Za 8 dni muszę być w Limie. Popatrzył na mnie jak na szaleńca – nie dotrzesz – powiedił – Nawet jeśli dzisiaj pojedziesz do Chachapoyas, góra znów może się zawalić, a wtedy nie wydostaniesz się stamtąd. Poza tym z tego miejsca do Limy, to jeszcze 3 dni jazdy autobusem non stop – odwodził mnie od mojego plany.
Znów uświadomił mi, jak wielkie jest Peru.
– nie wiem nawet, czy drogi w dół są przejezdne- musisz jak najszybciej uciekać na wybrzeże, bo tylko tam jesteś teraz bezpieczna – mówił.
Pasażerowie całkowicie się z nim zgadzali. Wszyscy przekonywali mnie, żeby jak najszybciej wyruszyła w kierunku Limy, bo nawet jeśli zrobię to teraz, mogę tam nie dotrzeć.
Musiałam dotrzeć na ten samolot. Moja podróż była super, jednak obowiązki mnie wzywały. Nie mogłam zostać ani jednego dnia dłużej.
Kiedy dojechaliśmy w miejsce zawalenia się góry zastanawiałam się co robić dalej. Widząc nadchodzące deszczowe chmury postanowiłam jednak zawrócić. Chachapoyas odwiedzę w przyszłości.
W drodze powrotnej bus znów był pełen. Tym razem ludźmi którzy mają już za sobą dwugodzinną przeprawę przez górę. Wszyscy byli szczerze zmartwienie moim losem. Aby dostać się na wybrzeże musiałam wrócić aż do Jaen, czyli miejscowości, w której byłam rano. Dopiero tam znajdę autobus do Chiclaayo – nadmorskiej miejscowości ze znanymi peruwiańskimi piramidami.
Był tylko jeden problem. Ostatni autobus dojeżdża o 14.30. Miałam marne szanse na dotarcie tam. Pasażerowie dzwonili do wszystkich możliwych firm autobusowych, aby znaleźć coś późniejszego, jednak nic z tego. Autobusy po nocy nie jeżdżą. To zbyt niebezpieczny teren na nocne wyprawy. Wróciliśmy do Bagua Grande. Wszyscy wysiedli z busa. Zostałam tylko ja i kierowca, który stwierdził, ze mi pomoże i odwiezie mnie na inny dworzec. Zaczęłam się bać, że może mieć złe zamiary. Nie miał. Odwiózł mnie na dworzec, załatwiając innym kierowcą wciśnięcie mnie do i tak już zapełnionego busa i podwiezienie mnie pod sam dworzec autobusowy do którego chciałam się dostać. Już bez zbędnych mototaxi. Na pożegnanie nie chciał ode mnie żadnej zapłaty. Wystarczyło zwykłe: dziękuję. W Jaen wpadłam na dworzec kupując bilet na autobus odjeżdżający za 10 minut. Byłam uratowana. Wiedziałam, że gdyby nie przypadkowo poznany kierowca i jego chęć pomocy, zostałabym uwięziona w peruwiańskiej dżungli i prawdopodobnie nie dotarłabym na czas do Limy. Dzięki niemu mogłam bezpiecznie dostać się na wybrzeże.