Rzym
Nie umiem wyjaśnić, dlaczego nagle zdecydowałam, że odwiedzę Rzym. Jestem miłośniczką Włoch, jednak do Rzymu nigdy mnie nie ciągnęło. Nie wiem, czy to za namową znajomego, czy po prostu okazyjna cena biletu, ale w końcu uległam temu miejscu.
Do podróży byłam kompletnie nieprzygotowana. Pakowałam się w ostatniej chwili. Nie przeczytałam nawet jednego przewodnika. Postanowiłam iść na żywioł. 😉
Już samo lotnisko Campini nie wywarło na mnie najlepszego wrażenia. Małe, niezadbane z kotami wylegującymi się na fotelach. Czy w Rzymie jest jakiś szczególny kult kotów? Można spotkać je wszędzie. Wszystkie tłuste, leniwie wylegujące się w każdym możliwym miejscu.
Z lotniska do naszego noclegu było dosyć daleko. Jednak chwila niedogodności i znaleźliśmy się prawie w samym centrum Rzymu przy dworcu Termini. Dzięki temu postanowiliśmy zwiedzić miasto pieszo, czego skutki odczuwam do dziś.
Miejsce w którym się zatrzymaliśmy było typowym B&B. Podstawowym minusem był brak kuchni i jakichkolwiek naczyń. Nie zamierzaliśmy gotować, ale cierpieliśmy na brak noża, bądź jakiegokolwiek narzędzia ostrego…
Pierwszy spacer
Jak tylko zostawiliśmy bagaże, od razu wyruszyliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Przeżyłam wielkie zdziwienie, gdy okazało się, że w niedzielne popołudnie większość lokali było pozamykanych. Przecież to miało być wiecznie żyjące miasto…
Po zadowoleniu się trochę zimną, lecz mimo to bardzo smaczną pizzą z rucolą i mozarellą oraz kieliszkiem wina, wyruszyliśmy na nasz pierwszy spacer po Rzymie.
Idąc w stronę Koloseum przechodziliśmy wąskimi ulicami kamienic. Na ulicach stała niezliczona liczba skuterów i motocykli. Dlatego, że ostatnio zdaliśmy prawo jazdy, mieliśmy niemałą zabawę oceniając coraz to nowe sztuki i dyskutując na ich temat.
Weszliśmy na skraj parku położonego na małym wzgórzu, w którym były ruiny nieznanych nam budowli. Gdy już z niego wychodziliśmy, ujrzeliśmy pięknie oświetlone Koloseum. W nocy wyglądało niesamowicie. Właśnie tak je sobie wyobrażałam, a może właśnie tak zachowały się moje wspomnienia z Werony…
nocne Koloseum |
Nie mogłam oprzeć się widokowi Koloseum, więc wstąpiliśmy do pobliskiej kawiarni na moją pierwszą „rzymską kawę” oraz coś słodkiego. Cafe latte nie zachwyciła mnie swoim smakiem, a lukrowane ciastko było zdecydowanie za słodkie. Mimo to, siedząc na świeżym powietrzu i popijając kawę, bardzo przyjemnie podziwiało się otaczające widoki.
Po chwili wytchnienia poszliśmy dalej w stronę pomnika Wiktora Emanuela dumnie wznoszącego się na Piazza Venezia. Muszę przyznać, że ten symbol jedności Włoch zrobił na mnie duże wrażenie. Idealnie wkomponowany w miasto, dumnie wznoszący się ponad wszystkie budynki, jakby całkowicie do nich niepasujący. Jak nieskazitelnie biały władca stojący nad swoimi poddanymi. Usiedliśmy na chwilę, a później poszliśmy odkrywać inne zakątki miasta.
Mosty
Dalej wyruszyliśmy na poszukiwanie mostów. Moje małe zboczenie do mostów jak zwykle musiało zostać zaspokojone i muszę przyznać, że w tym aspekcie Rzym spisał się całkiem nieźle. Jednak znalezienie mostów wcale nie było takie łatwe. Ponieważ nasza orientacja w terenie niestety nas zawiodła, musieliśmy zrobić niemałe koło, żeby w końcu dotrzeć do upragnionego mostu. Zadziwił mnie porządek panujący przy brzegu. Dużo jesiennych liści, lecz brak śmieci które jednoznacznie kojarzą się z „porządkiem” panującym we Włoszech….
Watykan
To tam powinnam postawić swoje pierwsze kroki, szczególnie, że obiecałam swoim najbliższych modlitwę za nich właśnie w tym miejscu. Ogrom przestrzeni. Po wejściu do bazyliki nie byłam w stanie opuścić głowy na normalny poziom, bo ciągle byłam wpatrzona we freski znajdujące się na watykańskich kopułach. Przepiękne, nie do opisania. Cała Bazylika wywarła na mnie tak duże wrażenie, że odebrało mi mowę na kilka chwil. W takich miejscach naprawdę czuć obecność Boga. ..
Nie zwiedzaliśmy Kaplicy Sykstyńskiej, ani Muzeów Watykańskich, ale za to postanowiliśmy wejść na taras widokowy znajdujący się na szczycie kopuły. Już samo wejście nie było łatwe. Zdecydowanie odradzam taką wyprawę osobom o większej budowie ciała. Czasami sama miałam wątpliwości, czy uda mi się przecisnąć między ścianami. Dobrze, że nie mam klaustrofobii. Za to widoki były wspaniałe. Widok na cały Rzym…. Z góry widać piękne tarasy znajdujące się na dachach budynków, wzgórza, zieleń, mosty…. Cały klimat wiecznego miasta…Zaczęło padać, więc wraz z tłumem innych turystów przecisnęliśmy się na dół. Po wyjściu z Bazyliki przypomniało mi się opowiadanie znajomego o watykańskich drzwiach. Pamiętałam tylko, że tych drzwi nie otwierał nikt od bardzo dawna, a kto ich dotknie będzie miał szczęście. A, że szczęściu trzeba pomagać, ambitnie zaczęłam szukać drzwi wewnątrz Bazyliki. Przeszłam chyba wszystkie możliwe pomieszczenia i nic… Dopiero po powrocie dowiedziałam się, że drzwi znajduję się na zewnątrz Bazyliki….
Postanowiliśmy skorzystać z poczty watykańskiej i wysłać pocztówki. Tylko do kogo? Przecież nie będę wysyłała pozdrowień do moich przyjaciół z którymi niedługo się zobaczę. Dawno nie widziałam rodziców, więc to do nich posłałam watykańskie pozdrowienia.
Opuszczając Watykan, niezniechęceni wciąż padającym deszczem udaliśmy się na dalsze poznawanie Rzymu. Przeszliśmy przez Most Aniołów w stronę Castel sant Angelo. Zarówno most jak i sam zamek wyglądały bardzo okazale, jednak nie znalazłam w nich nic co szczególnie mogłoby mnie zachwycić. Może była to kwestia zmęczenia po pokonaniu tak dużej ilości schodów w Watykanie, a może po prostu moje wygórowane oczekiwania, które jak zwykle nie zostały zaspokojone. W każdym razie postanowiliśmy odpocząć na pierwszej lepszej napotkanej ławce znajdującej się pod drzewami na których jeszcze znajdowały się jesienne liście.
Jesień
Jesień w Rzymie jest piękna. Rzymskie władze nie poszły śladami wielkich aglomeracji które pragnąc porządku w mieście nakazały wycięcie wszystkich możliwych drzew zostawiając tylko bezduszne lasy wieżowców zwiększających współczynnik depresji. No więc pod tym względem Rzym daje radę. Podziwiając pożółkłe liście czułam się naprawdę cudownie. Przypomniały mi się pierwsze dni we Wrocławiu, kiedy godzinami spacerowałam po jesiennym mieście. Ach…wspomnienia.
dłonie w fontannie.. Szczęście, szczęście, dużo szczęścia…
Zadumana (nie wiem, co w tym momencie czuł Bartosz), dotarłam do Piazza del Popolo. Znów poczuliśmy zmęczenie i postanowiliśmy usiąść na jakimkolwiek murku znajdującym się w pobliżu. Niewiele myśląc postanowiłam przetrzeć murek dłonią, aby zgarnąć z niego pozostałości wody. Szkoda, że wcześniej nie zauważyłam, że zielone plamy nie były ozdobami tylko niezliczoną ilością ptasich odchodów. Słyszałam, że gdy ptak na kogoś na kogoś „narobi”, dana osoba będzie miała szczęście. A jak wsadzi się dłoń w te odchody to też? Mam nadzieję, że również…
Trinita del Monti…
Z wiarą we własne szczęście poszliśmy obejrzeć jeden z najważniejszych zabytków, czyli Schody Hiszpańskie. Z daleka nie wyglądały zbyt okazale jednak gdy pomyśleliśmy, że musimy na nie wejść od razu kolana się podnami ugięły. Tylko czy na górze jest coś ciekawego? Nie poddając się tak łatwo, dotarliśmy na szczyt schodów i naszym oczom ukazał się kolejny piękny widok na miasto.
Polska wizytówka
Tego dnia spacerowaliśmy jeszcze bardzo, bardzo długo aż postanowiliśmy iść na jakąś smaczną kolację.
Zdecydowaliśmy się na całkiem niezłą restaurację w której za 10 euro oferowali dwudaniowy posiłek i coś do picia. Super cena i wyśmienite jedzenie. Wdaliśmy się w rozmowę z kelnerką.
– Skąd jesteście? – zapytała
– Z Polski
– O, mieszkałam z kolegą z Polski.
– Umiesz mówić po Polsku?
– Znam 2 słowa, ale to są chyba bardzo brzydkie słowa.
– Jakie?
– Kurwa i spierdalaj…
Tak więc kolejny raz będąc za granicą ktoś zostawił bardzo „miłą” wizytówkę. Dlaczego nie znam ani jednego włoskiego przekleństwa?
Rzym który koffam…
Wcześniej pisałam, że Rzym tak naprawdę mnie nie zachwycił. Jest w nim coś, co mnie urzekło, a zobaczyłam to przez przypadek.
Kolejnego dnia, jak zwykle postanowiliśmy zwiedzać miasto pieszo. Widzieliśmy już większość głównych zabytków zaznaczonych na mapie, dlatego postanowiliśmy udać się w okolice trochę mniej turystyczne – na południe od Watykanu. Żeby tam dojść, jak zwykle musieliśmy przejść obok Koloseum. Postanowiliśmy wykorzystać tą okazję i zobaczyć Palatino z bliska. Bilet kosztował 13 euro, jednak w tej cenie mieliśmy również wstęp do Koloseum. Być może przez zakwasy, które odczuwałam przy każdym postawionym kroku, zwiedzanie ruin, nie stało się moim nowym hobby. Nie zauważyłam jakiejś szczególnej zmiany w moim życiu, przez to, że zwiedziłam budynki które tak naprawdę zapoczątkowały naszą cywilizację.
Po obejrzeniu wszystkiego, wyruszyliśmy dalej w stronę wielkiej plamy zieleni zaznaczonej na mapie. Szliśmy tam pięknymi, klimatycznymi uliczkami, oglądając zabytkowe fontanny, kościoły i kapliczki wbudowane w ściany budynków, przy których leżały świeże kwiaty. Było tam zdecydowanie mniej turystów, niż w innych częściach miasta. Uliczki którymi przechodziliśmy pięły się w kierunku wzgórza i to właśnie tam postanowiliśmy dotrzeć. W pewnym momencie dotarliśmy do rozwidlenia dróg. Co dalej? Nie byliśmy pewni, czy wiemy, gdzie się znajdujemy. Nagle…. Naprawdę to było nagle, naszym oczom ukazał się wspaniały widok na cały Rzym. Byliśmy na wzgórzu z którego w piękną, słoneczną pogodę mogliśmy podziwiać wszystkie okoliczne zabytki.
widok ze wzgórza |
Chwila dla reporterów i ruszyliśmy dalej. Gdzie? Tam gdzie oczy poniosą. Obszar na mapie był cały zielony z małymi punkcikami zaznaczonymi jako zabytki, ale to co później ujrzeliśmy, przeszło nasze oczekiwania. Przez bramę weszliśmy na skraj olbrzymiego parku, którego końca nie było widać. Szliśmy tak z nadzieją, że dotrzemy do najbliższego wyjścia
Szliśmy, szliśmy, szliśmy i … nagle zobaczyliśmy przecudowną polanę wypełnioną mleczami, stokrotkami oraz innymi kwiatami których nazwy nie znam. Widok niesamowity jak na grudniowy dzień. Położyłam się na trawie: Rób mi zdjęcia, powiedziałam do Bartosza.:) To są moje ulubione zdjęcia z wyjazdu, które pokazują Wieczne Miasto z całkiem innej perspektywy.
Postanowiliśmy iść dalej. Przed nami nadal roztaczał się ogromny park z alejkami dla spacerujących i biegających Rzymian. Dlaczego napisałam Rzymian? Bo zauważyłam, że jest tam zdecydowanie mniejsza różnorodność kulturowa, niż w innych odwiedzanych przeze mnie miejscach. A może tylko tak mi się wydaje…
Trochę już zmęczeni i głodni postanowiliśmy odpocząć na ławce. Nasze zapasy ograniczały się do resztek chipsów i dwóch mandarynek zerwanych z drzewa. O ile chipsy dało się zjeść, o tyle mandarynki okazały się nie do przełknięcia. Były tak kwaśne, że nawet cytryna przy nich wysiada.
Nadal głodni, szliśmy wzdłuż murów tego olbrzymiego parku, żeby dotrzeć do najbliższego wyjścia. W końcu je znaleźliśmy. Mieliśmy nadzieję, że za nim zobaczymy znane nam tereny, jednak jak się okazało, tego miejsca nawet nie było na mapie. Gdzie my jesteśmy?
Okolica jednorodzinnych domków, gdzie nie widać żadnej żywej duszy, aby można było spytać o drogę. Dotarliśmy na skraj wzgórza i zobaczyliśmy, że Watykan mamy z dziwnej strony. Przecież to niemożliwe, żebyśmy byli aż za nim! Faktycznie szliśmy bardzo długo, ale żeby dotrzeć aż tam!? Nie wiedząc gdzie na pewno się znajdujemy, postanowiliśmy obrać azymut i schodzić ze wzgórza. Nagle zaczęło się chmurzyć i pierwsze krople deszczu spadły na nas. Mieliśmy na sobie tylko cienkie ubrania, więc przemoczenie w tym momencie nie byłoby niczym przyjemnym. Przed sobą zobaczyliśmy altankę, która prawdopodobnie w czasie letnim jest pubem. Nie była zamknięta. Znajdowała się na kolejnym małym wzniesieniu, więc mieliśmy wspaniały widok. Przeczekaliśmy tam deszcz i ruszyliśmy dalej. Schodząc ze wzgórza spytaliśmy o drogę pierwszych napotkanych mężczyzn którzy pili kawę pod sklepem/kawiarnią z najróżniejszymi włoskimi specjałami. Mężczyźni nie mówili po angielsku, ale zawołali młodego pracownika, który wytłumaczył nam drogę do centrum.
Mieliśmy przed sobą bardzo dużo do przejścia, jednak szczęśliwi, że wiemy gdzie się znajdujemy ruszyliśmy dalej.
Pikantny Rzym.. jak poradzić sobie bez noża i salsa której nie było..
Podróż do Rzymu była dla mnie i dla Bartosza świetną okazją do opicia prawa jazdy na motocykl, które niedawno obydwoje zdaliśmy. Aby świętowanie nie ograniczyło się tylko do picia wina, na lotnisku zaopatrzyliśmy się w whiski i tequilę. To tequili chciałabym poświęcić moje wyznanie nigdy wcześniej nie piłam tego trunku, więc stwierdziliśmy, że najwyższy czas spróbować czegoś nowego. W pobliskim sklepie zaopatrzyliśmy się w cytryny i kilo soli (nie sprzedawali w mniejszych opakowaniach). Gdy przyszło do przygotowania trunku, okazało się, że w naszym B&B nie ma sztućców, a musieliśmy jakoś pokroić cytrynę, która miała bardzo twardą skórkę. Po przeszukaniu recepcji znalazłam skrzynkę z narzędziami a w niej śrubokręt. Świętnie spisał się jako urządzenie do krojenia cytryny. Potrzeba matką wynalazków.:)
śrubokrętowy nóż |
Tess zasmakowała w tequili
Na początku nie rozumiałam, dlaczego posmakował mi tak mocny trunek, jednak szybko uświadomiłam sobie, że to dzięki specyficznemu smakowi ze słono-cytrynowym połączeniem. I like it!
Tego samego wieczora mieliśmy jechać do klubu, gdzie grają salsę. Niestety trochę już zmęczona, położyłam się na chwilę.
-Zaraz wstanę. – powiedziałam.
Obudziłam się następnego dnia, gdy trzeba było spakować się i wracać do domu. Tak więc przegrałam walkę z tequilą i nie mogę powiedzieć nic na temat salsy w Rzymie.
Wspomnienia po czasie
Kończę pisać wspomnienia z Rzymu dopiero trzy miesiące po podróży tam. Wynika to głównie z niechęci jaką miałam do tego miasta. Po powrocie stwierdziłam, że jest przereklamowane i na pewno szybko tam nie wrócę,jednak im więcej czasu minęło, tym milsze wspomnienia nasuwają mi się na myśl. Mimo wszystko Rzym jest pięknym miastem, które polecam każdemu do odwiedzenia.
Kilka rad:
Bilety: Bardzo tanie bilety do Rzymu oferują linie Ryanair. Bilet w jedną stronę można kupić już od 29 zł.
Komunikacja: Zdecydowanie polecam zwiedzanie pieszo. To wtedy można poczuć cały klimat miasta. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na korzystanie z komunikacji miejskiej, linie metra i autobusowe, są tam bardzo gęsto rozmieszczone.
Noclegi: Cokolwiek by to nie było, tylko w centrum miasta, by nagle nie okazało się, że wylądowaliście przy autostradzie, a metrem do centrum jedzie się godzinę. Nie mówiąc już o nocnych powrotach pieszo.
Ludzie: Bardzo przyjaźnie nastawieni. Zawsze chętni do pomocy. W kawiarni gdzie codziennie jedliśmy śniadanie, czułam się prawie jak ze starymi znajomymi.
0 Comments