Rio Claro – ucieczka od miasta
Pobyt u Luisa miał kilka zalet, dzięki niemu nie tylko zwiedziłam okoliczne miejscowości, ale również poznałam Natalię, piękną argentynkę, z którą wspólnie postanowiłyśmy wybrać się nad Rio Claro. Rio Claro to rezerwat przyrody położony 3 godziny jazdy autobusem od Medellin. Przypadkowi kolumbijczycy nie mają pojęcia o jego istnieniu. Dopiero poinformowani o tym, że właśnie tam znajduje się hacjenda Pablo Escovar kojarzą jego położenie. Po wspólnie przetańczonej nocy spotkałyśmy się z Natalią o 5 rano na przystanku, by dojechać na miejsce jak najwcześniej. We dwie udało nam się uzyskać po 7 000 pesos zniżki na bilety – to naprawdę dużo. Po 3 godzinach kierowca wysadził nas na poboczu. Rozejrzałyśmy się wokoło. Przed nami brama nad którą widniał wielki napis: Bienvenido en parque nacional del Rio Claro. Aż tak bardzo nas nie witali, bo za wstęp trzeba było zapłacić 10 000 pesos. Jak już wejdziemy, to gdzieś musimy spać. Na miejscu można wynająć bardzo drogi pokój, którego nasze budżety nie obejmowały, bądź namiot. Od razu skierowałyśmy się do mężczyzny wynajmującego namioty. Jego karykaturowa postać mogłaby występować w komiksach. Niski, zdecydowanie za chudy i zbyt opalony. Ubrany w za duże spodnie przyciśnięte paskiem i włożone w kalosze sięgające prawie do kolan. Brak koszuli odsłaniał wystające zebra. Na siwych włosach stary kapelusz, a przy pasku przyczepiona wielka maczeta. Nie byłam w stanie określić jego wieku. Równie dobrze mógłby być zmęczonym życiem 40- parolatkiem jak dobrze wyglądającym 70 latkiem. Przywitał nas z uśmiechem i jego bardzo niezrozumiałym kolumbijskim akcentem.
-namiot?- oj tak, mam namiot?, mam dużo namiotów, wszystkie bardzo dobre, duże, wygodne…. mam za 40 000 pessos, o taki jak tamten – zaczął swój monolog nie dając nam dojść do słowa
-aaa, panienki mówią, że za drogo. no to mam też za 30, też bardzo dobry, już rozłożony. Panienki decydują gdzie i już stawiam. Wskazał na mały, dwuosobowy, w którym nie miałyśmy pojęcia jak pomieścimy siebie i nasze rzeczy.
Nie było opcji negocjacji, wybrałyśmy miejsce nad samą rzeką, tuż przy napisie: uwaga, niebezpiecznie! po chwili nasz namiot już tam stał. . zaraz przyniosę coś, żeby przykryć w razie deszczu- powiedział mężczyzna
Była 10, a słońce mocno prażyło. nic nie zapowiadało deszczu, ale nigdy nie wiadomo. – A wie Pan, gdzie tu w okolicy znajduje się Hacjenda Alva? – zapytała Natalia z ciekawością.
– mężczyzna uśmiechnął się do niej – ano, że wiem. Pracowałem dla niego. To były piękne czasy, tutaj przylatywały helikoptery, o tam- wskazuje palcem w głąb łąki…. ach, już tych czasów nie będzie- nagle urwał i odszedł w poszukiwaniu sobie wiadomej rzeczy…
Rozłożyłyśmy nasze rzeczy i rozejrzałyśmy się. Wielka łąka położona pomiędzy wzgórzami nad rzeką. A na niej tylko 2 namioty. Pewnie turyści jeszcze nie przyjechali. Cieszyłyśmy się z tego, bo po kilku dniach spędzonych w Medellin bardzo chciałyśmy odpocząć od miejskiego zgiełku, samochodów, krzyków, tłumów.
Zabierając wodę i wszystkie cenne rzeczy wyruszyłyśmy z plecakami w poszukiwaniu plaży (bo podobno gdzieś tu jest plaża). Szłyśmy wzdłuż rzeki, zasłuchane w śpiew ptaków, zapatrzone w roślinność i piękne, niebieskie motyle, które co róż przecinały nam drogę. Co jakiś czas mijałyśmy małe grupki turystów, które korzystały z miejscowych atywności: rafting, canyoiyng, jazda konno….
Po 40 minutach marszu dotarłyśmy na plażę…. tak naprawdę, na mały skrawek piasku i kamieni znajdujący się tuz przy rzece i małym wodospadzie.. woda była przezroczysto- zielona, stojąc nad brzegiem można było podziwiać pływające w niej ryby.. na plaży siedział znudzony ratownik, w wodzie kilku koreańczyków.. i my.
Weszłyśmy do wody… była ciepła jednak dawała przyjemne orzeźwienie od prażącego słońca… po chwili jednak stwierdziłam, ze wolę leżeć na piasku – bałam się rwącego nurtu…
Leżałam tak rozkoszując się pięknem tego miejsca i podziwiając przelatujące motyle….
Tego dnia postanowiłyśmy wybrać się na kanypning . W zorganizowanej grupie wyruszyłyśmy przez dżunglę, poznając tutejszą roślinność, drzewa, które po uderzeniu kamieniem wydają tak głośny dźwięk, że słychać go w promieniu kilkudziesięciu kilometrów…
Na kanypning trzeba było zabrać latarkę, żadna z nas jej nie miała. Na szczęście ja miałam wodoszczelny telefon. Czas go przetestować. Już podczas pierwszej przeprawy przez rzekę telefon zanużył się w wodzie i zaczął wydawać dziwne dźwięki włączając sie i wyłączając. No to zostałyśmy bez latarki a ja bez telefonu….
Doszliśmy do wejścia do jaskiń.. przewodnik objaśniał co powinniśmy robić. – mam nadzieję, że wszyscy umieją pływać- upewnił się
Nie odezwałam sie ani słowem, ściskając w dłoni telefon wciąż wydający dziwne dźwięki -przecież to nie może być trudne – pomyślałam. wtedy jeszcze nie wiedziałam, co będziemy robić. W związku z tym, ze nie miałyśmy latarki, musiałyśmy przýłączyć sie do kogoś kto ją miał. Weszłyśmy do jaskini maszerując prawie w ciemności po skałach, o które co chwila sie potykałam. Przechodziliśmy przez małe, podziemne strumyki… jaskinie aż w końcu doszliśmy do przepaści. – tutaj skaczecie do wody i przepływacie na drugi brzeg. – wyjaśnił przewodnik i sam skoczýł w ciemność. W oczach pojawiła mi się panika. Przecież ja nie űmiem pływać, szczególnie, kiedy sie boję. Nie miałam dużo czasu na myślenie… jak najostrożniej osunęłam się w ciemność w jednej dłoni trzymając kamerę, a w drugiej telefon wciąż wydający dziwne dźwięki… kapok pomógł utrzymać mnie na powierzchni wody i przepłynąć na drugi brzeg… kolejnym razem juz nie było tak łatwo. Musiałam skoczyć. Wstrzymałam powietrze i zamknęłam oczy, skoczyłam do wody, która przykryła mnie całą. Jak najszybciej się z niej wynurzyłam łapiąc oddech i przepływając na drugi brzeg. Byłam wkurzona, że to raczej ze strachu a nie z braku umiejętności boję się skakać do wody… wiedziałam, że to nie koniec, przed nami nurkowanie… mogę narobić sobie wstydu i powiedzieć, że nie umiem pływać, albo spróbować… przede mną grota wypełniona wodą, musimy zanurkować, aby przedostać się na drugi brzeg… z trudem, ale udało mi się. Zrobiłam to pomimo bólu spowodowanego ciągłym uderzaniem w ciemności o skały i panicznego strachu przed wodą… ale się udało…
dopłynęliśmy do jaskini, w której przewodnik kazał wyłączyć wszystkie latarki, siedzieliśmy w ciszy słysząc tylko dźwięk mojego telefonu i nietoperzy latających nad naszymi głowami. Teraz na chwilę zamknijcie oczy- powiedział przewodnik. zrobiliśmy to, o co poprosił. Po chwili mogliśmy je otworzyć, jednak nie zauważając żadnej różnicy… ciemność była dokładnie taka sama. przed nami jeszcze tylko zejście ze skały i przeprawa przez rzekę… znalazłyśmy się na tej samej plaży co wcześniej. ja to przeżyłam jednak telefon nie… na szczęście po ponad tygodniu suszenia znów zaczął działać. Nie ma to jak porządne telefony!
Kiedy wróciłyśmy z Natalią do Namiotu niebo było pokryte ciemnymi chmurami a nasz namiot czarną folią, przez co wyglądał naprawdę ohydnie.. to ma być ta super ochrona od deszczu?
W tej części Kolumbii bardzo wcześnie robi się ciemno, więc już od 6 schroniłyśmy sie pod pobliskim daszkiem oglądając zdjęcia z naszej wyprawy i dzieląc się doświadczeniami. Dzięki folii udało nam przeżyć nocną burzę i kolejnego dnia wrócić do Medellin by po 5 minutach w przepełnionym metrze zgodnie stwierdzić: jak najszybciej stąd wyjeżdżamy….