Samotnie na motocyklu przez Bałkany czas start!
Do wyprawy motocyklowej przez Bałkany przygotowywałam się jak do żadnej innej. Wiedziałam, że tym razem dużo będzie zależało nie tylko ode mnie, ale od przygotowania mojego motocykla.
Planowana trasa: Polska, Czechy, Austria, Węgry, Serbia, Czarnogóra, Bośnia, Chorwacja, Słowenia, Węgry, Czechy, Polska.
Z emocji kilka nieprzespanych nocy i czas w drogę. No prawie, bo już przy wyjeździe spod bloku, motocykl załadowany kuframi zachwiał się podnosząc mi ciśnienie. Nie miałam doświadczenia w jeździe z takim bagażem. Pierwszego dnia od razu 420 km pokonanych do Wiednia. Po noclegu poranna pobudka i dalej w drogę – czekał na mnie festiwal piwa w Serbii, na którym również miałam poznać pierwszy bałkański taniec.
Plan na kolejny dzień ambitny – 471 km do Nowego Sadu. Słońce mocno prażyło już od rana. Czułam, że to będzie mila przejażdżka. Tuż po przejechaniu granicy z Węgrami zatrzymałam się, by kupić winietę. Miejscowej waluty nie miałam, jednak udało mi się zapłacić euro. Po wypiciu kawy wsiadam na motocykl i przekręciłam kluczyk. Silnik zakręcił, ale nie odpalił. Spróbowałam jeszcze kilka razy wiedząc o tym, że szybko mogę rozładować akumulator. Nic z tego. Nie wierzę! Rozejrzałam się dookoła niemo szukając pomocy u stojących pod kantorem chłopaków. Zrozumieli. Bez pytania podeszli do mnie i łamanym angielskim zapytali co się dzieje.
– może odpali na kable?- rzucili pomysł jeden z nich i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poszedł po samochód. Spróbowaliśmy, ale nic z tego. W międzyczasie zadzwoniłam do znajomych z Polski. Każdy na swój sposób usiłował mi pomagać. Mówili co mogło się zepsuć/odłączyć/przegrzać. Sprawdzanie również nie pomogło. Najbliższy mechanik 15 kilometrów ode mnie, czynny dopiero od poniedziałku. Była już sobota po 14.00, a na Węgrzech nikt w weekend nie pracuje. Na domiar złego moje zagraniczne assistance miało działać również od poniedziałku, bo przecież nie pomyślałam, że motocykl mógłby się zepsuć już drugiego dnia podróży. – Jeśli znajdziemy czynnego mechanika, to włożymy motocykl do mojego busa i zawieziemy go tam – powiedział Viktor, właściciel kantoru, przy którym się zatrzymałam, w międzyczasie obdzwaniając znajomych i warsztaty. Nie znaleźliśmy.
Byłam 60 km od Wiednia, po środku niczego, tuż za granicą. Nie zostało mi nic innego, jak zostawić motocykl i wrócić na weekend do Austrii. Bałam się jednak zostawiać moto w nieznanym miejscu, które w nocy pustoszeje. Bardziej niż ja, bał się też Viktor, który zaproponował, że może moto schować do kantoru – jeśli tylko przeniesiemy go przez schodki prowadzące do budynku. Podnieść się dało, ale kierownica nie zmieściła się w drzwiach.
Za kantorem znajdowała się duża hala.
– tutaj możesz spokojnie zostawić motocykl do poniedziałku razem ze wszystkimi rzeczami, a ja odwiozę Cię na pociąg, albo do samego Wiednia – powiedział.
Zabrałam z bagażu ręcznik i dokumenty. Przebrałam się w normalne ubrania – tyle potrzebowałam przez weekend. Kiedy byłam już gotowa do drogi, postanowiłam jeszcze raz spróbować odpalić motocykl. Włożyłam kluczyk i nacisnęłam guzik. Zapalił! Mężczyźni popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
To znaczy, że mogę jechać. Ze szczęścia nie pomyślałam, że to tylko chwilowe i ponownie założyłam kombinezon oraz zamocowałam na motocyklu cały bagaż. Podziękowałam za pomoc, zrobiłam zdjęcie, pomachałam na pożegnanie i odjechałam… całe 100 metrów. Po przejechaniu tego odcinka motocykl znów zgasł. W moich myślach pojawiło się kilka przekleństw i uczucie bezradności, bo teraz byłam w jeszcze gorszej pozycji. Trzeba było motocykl przetransportować z powrotem do kantoru. Czując pot cieknący po plecach z kaskiem w ręku wróciłam do chłopaków, którzy uśmiechnęli się na mój widok wręczając mi butelkę zimnej wody.
Viktor pojechał po niego busem, a ja w tym czasie po raz kolejny przebrałam się w normalne ubrania znów pakując ręcznik i dokumenty do torby. Wstawiliśmy motocykl do hali, zamykając ją na klucz.
– Odwiozę Cię do Wiednia – powiedział Viktor– i tak nie mam ciekawszego zajęcia. J
Nie miałam innego wyjścia, niż zarówno swój motocykl, jak i siebie oddać pod opiekę dopiero co poznanego chłopaka.
-Dlaczego podróżujesz sama? – zapytał kiedy jechaliśmy jego najnowszym BMW 5.
– Widzisz, tak naprawdę, nie podróżuję sama, ja tylko się sama przemieszczam. Zawsze znajdę kogoś na miejscu, nawet jeśli tego nie planuję. Teraz znalazłam Ciebie – uśmiechnęłam się już mniej zła z zaistniałej sytuacji.
Chłopak odpowiedział uśmiechem – też chcę podróżować, ale nigdy nie pomyślałem o tym, że mogę robić to sam. Wydawało mi się, że potrzebuję do tego towarzystwa. Mam kasę, ale nie mam odwagi, żeby to zrobić.
W Wiedniu znalazłam pierwszy lepszy (najtańszy ) hostel, zostawiłam dokumenty i ręcznik, i wyszłam. Wypiliśmy z Viktorem kawę wciąż rozmawiając o podróżach. Widziałam w nim wielką chęć ruszenia z miejsca, jednak jeszcze większy strach przed tym. W końcu powiedział.
-wiem, że masz rację i jeśli nie zacznę podróżować dzisiaj, to kiedy mam to zrobić.
Zostałam sama. Szłam ulicami Wiednia bez większego celu, myśląc o tym, co mam zrobić. Czekać do poniedziałku, czy może już w niedzielę pojechać do motocykla i zobaczyć, czy coś się ni zmieniło. Miałam jedno wielkie postanowienie – Cieszyć się każdą minutą mojej wyprawy, bez względu na zaistniałe sytuacje. Skoro nie mogę tańczyć w Serbii, na pewno znajdę w Wiedniu jakieś miejsce do tańczenia.
Był piękny, ciepły wieczór. Idealny na spacer po mieście, tym bardziej, że Wiedeń to jedna najbezpieczniejszych stolic w Europie. Być może za sprawą policji widocznej na każdym kroku.
Przechodziłam małymi uliczkami w kierunku centrum podziwiając zadbane kamienice, wybudowane w austriackim stylu. Przy jednej z nich zobaczyłam bardzo ciekawy motocykl. Nie wiedziałam, czy jest to coś, co naprawdę jeździ, czy może jakiś prototyp muzealny. Sam motocykl, jak i miejsce, w którym się znajdował były na tyle intrygujące, że postanowiłam zrobić mu zdjęcie. Nie byłam w stanie poznać jego marki. Kątem oka zauważyłam, jak w drzwiach kamienicy, przy której stałam pojawił się chłopak. Otworzył drzwi, ale zamiast wejść, zatrzymał się i patrzył na mnie z uśmiechem.
– To Twój motocykl? – zapytałam wciąż robiąc zdjęcia.
-tak- odpowiedział pokazując rząd śnieżnobiałych zębów
-jeździ? – zaciekawiłam się
-oczywiście- przyjechałem na nim aż z Londynu. Co tu robisz? Chcesz się napić kawy? – zaproponował uchylając drzwi do budynku.
Spojrzałam na niego. Nie miałam w zwyczaju wchodzić do mieszkań nieznajomych, jednak nie miałam też nic ciekawego w planach.
-dzięki za kawę. Ale wiesz co? Zamierzam iść do centrum, może chcesz mi towarzyszyć? – zapytałam nie oczekując akceptacji mojej propozycji.
– Chłopak znów się uśmiechnął, wbiegł do budynku, rzucił na stół klucze od porsche, które przed chwilą zaparkował na ulicy i był gotowy do wyjścia.
Aleksander miał angielskie korzenie – to dlatego przyjechał tym motocyklem aż z Londynu. Dziś już go nie potrzebuje, więc postawił go w drzwiach swojego domu, który sąsiaduje z jednym z największych muzeów wiedeńskich – to dlatego ludzie myślą, że jest jakimś muzealnym eksponatem i robią mu zdjęcia. 🙂
W taki sposób miałam prywatnego wiedeńskiego przewodnika, który oprowadził mnie po najciekawszych zakątkach miasta, zabrał do ulubionej kawiarni i do klubu zapoznając ze swoimi znajomymi.
– Dlaczego jesteś tutaj sama? – zapytał
Opowiedziałam o moich podróżniczych planach i co stało się z motocyklem.
– Musisz jechać dalej! – powiedział podekscytowany – mam plan! Jeśli nie naprawimy Twojego motocykla, to dam Ci inny na wyprawę. Oddasz go w drodze powrotnej.
Nie widziałam wtedy swojej miny, ale przez chwilę pomyślałam, że oszalał. Wiedziałam, że mój budżet nie uwzględniał wypożyczenia motocykla na 2 tygodnie.
-Aleks, to bardzo miłe, ale chyba nie mam tyle kasy – odpowiedziałam szczerze.
Uśmiechnął się. Jego uśmiech przypominał mi kogoś z dawnych lat, do kogo miałam wielki sentyment.
– To nic nie będzie Cię kosztowało. Mój znajomy ma motocykl na którym nie jeździ. Jest świeżo po przeglądzie. Tylko nie ma kufrów, ale skoro masz tutaj tylko ręcznik, to 2 tygodnie też tak przeżyjesz – zażartował.
Nad ranem wróciłam podekscytowana do hostelu i momentalnie zasnęłam. Obudziłam się po 3 godzinach snu i szybko spojrzałam na telefon, czy Aleks nie dzwonił. Nie było żadnego nieodebranego połączenia – może wczoraj tylko żartował z tą pomocą – pomyślałam przekręcając się na niewygodnym hostelowym łóżku. Chciałam zamknąć oczy i jeszcze spać, ale gdyby jednak mówił poważnie, powinnam być u niego za ok. 40 minut. Wzięłam szybki prysznic i spakowałam się. Kiedy schodziłam do recepcji w poszukiwaniu śniadania zadzwonił.
– Hej! Mam nadzieję, że się wsypałaś. Możesz być u mnie za pół godziny? Kierowca będzie czekał – powiedział.
-jasne, do zobaczenia!
Zamiast na śniadanie, oddałam kluczę od pokoju i zmierzyłam w kierunku, w którym wczoraj spotkałam motocykl na ulicy. Bez problemu udało mi się znaleźć to miejsce.
Chłopak przywitał z uśmiechem i małą filiżanką kawy. Miał na jej punkcie prawie takiego samego hopla jak ja. 😉
-Kierowca będzie niebawem – powiedział, zawiezie Cię do motocykla, tam musicie go przepchać na austryjacką stronę. Jak to zrobicie, zadzwoni po assistance i powie, że to jego motocykl. Jeśli z jakiegoś powodu go nie naprawią, przywiezie Cię tutaj. Będzie czekał na Ciebie Triumph.
– nie wierzyłam w to, co słyszałam. Ktoś obcy chciał dać mi swój motocykl do podróżowania, bo stwierdził, że muszę kontynuować podróż i tyle! Nie oczekując niczego w zamian.
Po jeszcze jednej kawie przyjechał kierowca. Był ok. 40 -50 letnim hindusem. Sposób w jaki zwracał się do mojego nowego przyjaciela wskazywał, że nie jest jego kolegą, a pracownikiem. Przed każdym zdaniem dodawał ”Sir”. Jeszcze raz wysłuchał co dokładnie ma zrobić z informacją, ze kluczyki i dokumenty od triumpha czekają w sejfie.
–Tess ma być o 16.45 w Serbii, czeka na nią ważne spotkanie – dodał uśmiechając się do mnie.
Nie widziałam co powiedzieć, serdecznie podziękowałam i pojechaliśmy.
Hindus, od 30 lat mieszkał w Wiedniu. –Pan Aleks, jest dobrym pracodawcą, zatrudnia mnie od 13 lat, a teraz zatrudnił również mojego syna. Nie wyobrażam sobie pracować u kogoś innego – opowiadał.
Droga do motocykla minęła nam bardzo szybko, jednak im bliżej byliśmy, tym większe obawy mnie ogarniały. Co jeśli nie uda nam się przepchać motocykla? A jeśli zapali zgaśnie gdzieś w polach? To może lepiej, żeby nie zapalił.
Aprilia czekała tak samo, jak ją zostawiłam. Spojrzałam na nią z nadzieją, że cokolwiek się nie stanie, będzie dobre dla mnie. Wsadziłam kluczyk i…. zapliła!
Uśmiechnęłam się patrząc na Hindusa. Czyli pozostałe dwie opcje, nie będą potrzebne. Zabrałam szybko rzeczy, jeszcze raz przygotowałam się do jazdy i wyruszyłam.
Na pierwszej stacji dostałam smsa od Aleksa – jak dobrze Ci pójdzie, to będziesz nawet na 16.30.
Marek
Dobra historia:D Trafiłem tu przypadkiem ponieważ planuje samotna wyprawę motocyklowa z Gdańska na Istrię w Chorwacji:) Pozdrawiam:)
30 listopada 2019 at 12:30
Tess
Powodzenia na wyprawie! pozdrawiam
29 grudnia 2019 at 15:29
Olaf
Super historia 🙂 Ja za to w przyszłym roku do Walii do syna i może dalej w góry Szkocji się wybieram. Też sam. I tak czytam opowieści o samotnych wyprawach, żeby się dobrze przygotować na niespodzianki (o ile można się przygotować). Pozdrawiam
2 stycznia 2020 at 22:40
Tess
Dziękuję. Niespodzianki zawsze się pojawią, trzymam kciuki, żeby jednak to były te miłe. Powodzenia!
3 stycznia 2020 at 11:27
Wally
Samotne wyprawy mają swój urok. Tylko Ty maszyna i brak planów gdzie i kiedy się zatrzymam, gdzie będę spał etc 😉 Można spotkać fajnych ludzi i parę spraw przemyśleć. Człowiek wraca jakby inny. Takie podróże uzależniają, wracasz a już planujesz kolejną. Pomimo mojego minimalizmu biorę zawsze namiot to mi daje niezależność, można nawet u ludzi w ogrodzie przekimać 😉 Polecam samotne wyjazdy. W dzisiejszym szybkim świecie dają poczucie choć na chwilę wolności od tego całego systemu. Pozdrawiam wszystkich, udanego i bezpiecznego sezonu 2020 !
WALLY .
4 stycznia 2020 at 13:41
Tess
Oj tak, uzależniaj ja po wyprawie zawsze daję sobie czas na odespanie, a później planuję kolejną… 😀 Namiot to super opcja, daje jeszcze większą niezależność i przygód! Szerokości!
6 stycznia 2020 at 21:13