Martynika- wycieczka na koniec wyspy
Godzina szósta czasu miejscowego a ja się budzę bo wszystko mnie piecze. Philip miał rację z tym kremem. Dzisiaj będę nakładała krem co pół godziny, albo co 10 minut….
Dzisiaj Philip obiecał zabrać nas na przejażdżkę. Jedzie na południe wyspy spotkać się z klientami i chętnie zabierze nas ze sobą. Mieliśmy wyjechać o 12. Skoro nie śpimy od 6, to czekamy na wyjazd bardzo długo. Padał deszcz. W oczekiwaniu na wyjazd zaczęliśmy tańczyć salsę na jego tarasie. W końcu tak długo już nie tańczyliśmy.
Ok południa wyjechaliśmy. Przy wyjeździe z miasta były korki. Każdy chciał dostać się na autostradę. Na wyspie jest strasznie dużo samochodów. Niby bieda ale nowego peugeota każdy ma, albo bmw z ciemnymi szybami. Oczywiście jest też wiele innych marek samochodów, ale zdecydowanie królują te francuskie. Już wiem po co Francji kolonia: żeby mieć gdzie jeździć na wakacje i sprzedawać samochody, bo w Europie nikt ich nie chce.
Z okna samochodu (również Peugeota) podziwiałam wyspę. Jej wnętrze wcale nie jest ładne. Wszystko niezadbane, zarośnięte krzakami. Stare domy z odpadającym tynkiem i okiennicami, luzem pasące się krowy. Na poboczach pozostawione wraki samochodów. ktoś wjechał w krzaki i samochód już tam został. Najwidoczniej nie opłacało się ich holować. Na skrzyżowaniach stoją stragany na których można koić świeże owoce i warzywa. Jakoś nie widzę tej Europy.Podobno więcej turystów było tu przed 2001 rokiem, wtedy Amerykanie walili drzwiami i oknami. Teraz już nie. 11 września wszystko zmienił. Tylko czy dlatego jakoś nie czuję się jak w Unii? Nie widać tu francuskich inwestycji, no może poza bateriami słonecznymi, których są tu całe plantacje. Poza tym to
naprawdę koniec świata.
Pierwszym przystankiem na naszej drodze była St Lucia. Zatrzymaliśmy się tam tylko na zdjęcie. A widoki niesamowite. Piękna, długa piaszczysta plaża i port jachtowy. Niestety nie była to nasza destynacja.
Kolejne było Le Marin. To typowo portowe miasto z małą, kamienistą plażą. No i na końcu St Ane. Jest to sam koniec wyspy. Dalej nie ma już nic, tylko widok na kolejną wyspę. Plaża w St Ane to raj na ziemi. Na pewno właśnie tak jest w raju, a przynajmniej moim. Długa, piaszczysta plaża z piaskiem pażącym w stopy. Woda nieskazitelnie czysta i tak ciepła, że aż nie chce się z niej wychodzić. Przed plażą zaparkowane niby mnóstwo samochodów, jednak w rzeczywistości tych tłumów wcale nie widać. Plaża ma 4 km, tam naprawdę można się zgubić w tłumie…..piasku. Co chwila jakaś dziewczyna o figurze modelki przebierała się w inne stroje kąpielowe. Miało to zachęcić do ich kupa. A stroje przepiękne, można kupić w komplecie z sukienką wiązaną na 100 sposobów. Dlaczego w Polsce takich nie ma?
Na plaży głównie Francuzi, rzadko kiedy słychać inny język. Starzy, starsi, najstarsi… Jak zwykle młodzieży jak na lekarstwo. Najwidoczniej Ci młodzi właśnie żeglują gdzieś między wyspami.
Zostawiliśmy nasze rzeczy pod palmami i szybko pobiegliśmy do wody, oby tylko nie popażyć stóp. ach, jak nam tam było dobrze. Oficjalnie mogę oświadczyć, że nareszcie nauczyłam się utrzymywać na wodzie, bo pływaniem jeszcze nie nazwę mojego wymachiwania rękami i nogami. Może to tylko woda była aż tak słona,że nie pozwalała mi zatonąć. W każdym razie było cudownie. I jak zawsze powtarzałam, że nie mogłabym spędzić dnia na plaży, to teraz chcę jeszcze i jeszcze… Spędziliśmy tam 4 godziny na pływaniu, spacerowaniu, spaniu i tańczeniu salsy. Wieczorem pod plażę podpłynął katamaran z młodymi ludźmi. Włączyli tak głośną muzykę, że było ją świetnie słychać na plaży. Już mięliśmy się zbierać gdy usłyszeliśmy dźwięki, salsy, merengue, cha chy. W końcu to Karaiby. Nie mogliśmy się powstrzymać. Zaczęliśmy tańczyć na plaży. Tańczyliśmy tak, dopóki katamaran nie odpłynął. Nawet dostaliśmy brawa od jakichś turystów.
Wieczorem Philip podwiózł nas jeszcze do La Marle na spacer i piwo. W drodze do domu zasnęliśmy. Niby dzień bez wrażeń, a jednak męczące to plażowanie.
0 Comments