Harley on Tour – z Harleyem jest jak z whisky
Pamiętam jak rok temu skrytykowałam Harleya Davidsona, jako markę tworzącą hermetyczne środowisko, do którego nie ma dostępu nikt bez grubego portfela i specyficznego postrzegania świata. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam prawa (tzn, zawsze mam prawo), ale nie powinnam wyrażać tak negatywnej opinii o tej marce.
Wszystko za sprawą Harley on Tour, podczas którego można bezpłatnie przetestować wybrane motocykle Harley. Zobaczyłam informacje i pierwsza myśl, która pojawiła mi się głowie: Nigdy w życiu. Przecież nie lubię tych motocykli. Nie podoba mi się, jak Harley Davidson tworzy swoich wyznawców, i jacy ludzie są jej miłośnikami. Jednak ciekawość wygrała. Zapisałam się na jazdę próbną. Pewnie bardziej po to, aby umocnić się we właściwym przekonaniu, niż po to, aby zmienić zdanie.
Dojechałam na miejsce i serce nie zabiło mi na widok kilkunastu nowych, wielkich motocykli. Jedna grupa pasjonatów właśnie odjeżdżała. Pozostałe, czekały na swoją kolej. Jak na takie wydarzenie, na placu nie zauważyłam wielkich tłumów. Głównie posiadacze tego typu motocykli, chcący zobaczyć nowe modele. I ja -wieczna sceptyczka. Bo niby jak mam się przesiąść z „normalnego” motocykla, na coś co waży minimum 300 kg i kojarzy się tylko ze starszymi panami. Patrząc na uczestników, jakoś nie zmieniłam zdania.
Tylko obsługa była młoda. Z uśmiechem zapytali mnie, czy to mój pierwszy raz. – tak – odpowiedziałam nieszczególnie zadowolona z faktu, że tu przyjechałam. Proszę, o jakiś najmniejszy motocykl, bo na co dzień jeżdżę na czymś innym – starałam się być miła, jednak wciąż nie umiałam odnaleźć się wśród tych ludzi i motocykl. Chłopak, chyba zauważył moją niepewność, bo zaczął rozmawiać ze mną, jak ze znajomą. Zapytał, która w kolumnie chciałabym jechać, objaśnił zasady obsługi… Mimo wszystko nie czułam się przekonana. Poprosiłam o ostanie miejsce w kolumnie, specjalnie po to, żebym mogła widzieć wszystkich przede mną, a może po to, że jeśli sobie nie poradzę, nikt tego nie zauważy. Czekając na naszą kolej odjazdu usłyszałam znajome: cześć. To koleżanka ze studiów, która kiedyś opowiadała mi, że jej chłopak jeździ na Harleyu. Przedstawiła nas sobie. Maciek nie sprawiał wrażenie nadętego posiadacza Harleya. Wręcz przeciwnie. Przyjechali specjalnie z kotliny Kłodzkiej, by wypróbować jeden z nowych modeli. Bo ostatni już mają, ale chcą wiedzieć, co się zmieniło. Jechaliśmy o tej samej godzinie.
Podeszłam do swojego Superlow, zastanawiając się jeszcze, czy się nie wycofać. Przecież tak łatwo się nie poddam! Ludzie jakoś na tym jeżdżą, to ja też pojadę. Założyłam kask, rękawiczki i przymierzyłam się do mojej maszyny. Skórzane miękke siedzenie sprawiło, że poczułam się jak na kanapie. Podnóżki były tak duże, że na początku nie wiedziałam, jak je ominąć, żeby postawić nogę na ziemi. Do tego wysoko podniesione ręce. Nie dla mnie.
Najnowszy model – tablica pokazuje włączony bieg. Niby gadżet, a jednak czasami się przydaje. Tylko, czy każdy doświadczony motocyklista nie powinien wyczuwać, na którym biegu jedzie?
Czas ruszać. Sprzęgło, bieg, gaz i jedziemy. Z paniką w oczach oderwałam nogi od ziemi i… odjechałam. Tak po prosu. Bez żadnych trudów i przeszkód. Motocykl jakby sam jechał za mnie. Pomimo przejazdu przez miasto, wcale nie odczułam jego wagi. Nie czułam też niechęci.
Harley Superlow świetnie wchodził w zakręty i nawet sam chętnie by się w nich złożył. To zdecydowanie motocykl dla początkujących Harleyowców.
Pomimo mojej poprzedniej niechęci zmieniłam trochę stosunek do marki. Bo przecież nie jestem jej grupą docelową i pewnie szybko nie będę. Ale odzyskałam szacunek do jej posiadaczy, którzy utożsamiają się z kulturą Harleya i odnajdują w ty całe swoje życie. Bo skoro ja mogę lubić Yamahę oni mają pełne prawo do zamiłowania w Harleyu.
Poczułam, że mogłabym… tak, właśnie tak, mogłabym pojechać gdzieś na takim motocyklu. Nie posiadać go na stałe, ale na pewno przejadę na nim Route 66, bo przecież czym byłaby podróż po tej legendarnej drodze, bez kultowego Harleya.
Maciej Mrula
Potwierdzam, te wyglądające na zwaliste, potężne maszyny Harleye (a przynajmniej większość z nich) prowadzi się zadziwiająco łatwo, byłem szczerze zdziwiony że aż tak łatwo. Gdyby nie trochę dziwna pozycja – wyciągnięte do przodu nogi, dźwignia zmiany biegów, podnóżki i wysoko uniesione ręce – można by się chyba zakochać 😉 Była to moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia przejażdżka Harleyem!
7 listopada 2014 at 00:34