Gibraltar – w poszukiwaniu małp
Pomimo późnego powrotu znów wstałam bardzo wcześnie. Postanowiłam wyjechać pierwszym autobusem. Tym razem wymeldowałam się z hotelu, ale tak naprawdę nie wiedziałam, czy dzisiaj wrócę na noc do Tarify.
– wróć – namawiał mnie Jose. Spędzisz super dzień na Gibraltarze, ja nauczę się surfować a wieczorem znów pójdziemy na tapas.
Nie chciałam planować. Bałam się też zepsuć pierwsze wrażenie jakie wczoraj na mnie zrobił. W głębi serca wiedziałam, że przecież taki jest los podróżniczki. Jadę w piękne miejsca, spotykam niesamowite osoby, ale kolejnego dnia ruszam dalej. Oczywiście chcę utrzymywać kontakt z niektórymi ale zawsze mam świadomość, że już nigdy więcej możemy się nie spotkać. Czy spotkam jeszcze Jose. Na pewno czas pokaże.
Zabrałam ze sobą wszystkie rzeczy i pomaszerowałam na dworzec. Autobus odjechał z ponad półgodzinnym opóźnieniem, pomimo tego, że kierowca cały czas był na dworcu. Najwidoczniej nigdzie mu się nie spieszyło.
Z przesiadką w Algeciras, po ponad 2 godzinach byłam w La Linei. Miejscowości graniczącej z Gibraltarem. Wyszłam z dworca i od razu miałam ochotę do niego wrócić. Brzydka, pochmurna pogoda, chłodno i na dodatek pełno nieciekawie wyglądających typów sprzedających papierosy… i jak wcześniej powiedział Jose nielegalne narkotyki również. Wcale mi się to nie podobało.
Bez problemu znalazłam drogę prowadzącą na Gibraltar. Nie byłam jedyna. Na Granicy nawet nie sprawdzono mojego dowodu. Wystarczyło tylko, że mignęłam nim celnikowi przed oczami. Przeszłam przez nią, oczekując, że zobaczę inny świat, bo jakby nie było to przecież inne państwo. Gibraltar jest kolonią angielską. Zobaczyłam małe, turystyczne miasto z angielskim jedzeniem, sklepami, pamiątkami, turystami i typowo angielską pogodą. Tylko, czy tego oczekiwałam od słynnego Gibraltaru, którym zachwycali się moi znajomi? Raczej nie. Gibraltar położony jest pod skałą, która słynie z rezerwatu przyrody zamieszkiwanego przez Magoty gibraltarskie – małe małpki niby żyjące na wolności jednak dokarmiane i chronione przez miejscowych.
Centrum Gibraltaru zwiedziłam przez 20 minut, więc postanowiłam zobaczyć miasto ze skały. Co prawda na sam szczyt można dojechać kolejką linową, ale ja miałam dużo czasu. Pójdę pieszo. Przecież nie jest aż tak wysoko. Nie przejmowałam się tym, że cały czas mam ze sobą swój dwutygodniowy bagaż. Chyba już się do niego przyzwyczaiłam. Obrałam azymut wchodząc w wąskie uliczki, które jak mi się wydawało pną się w górę. Przy kolejnej ślepej, postanowiłam jednak zapytać o drogę. Kobieta popatrzyła ze zdziwieniem – Przecież tam jest kolejka- odpowiedziała pomocnie.
Przecież gdybym chciałam jechać kolejką nie błąkałabym się samotnie między uliczkami, pomyślałam i odeszłam zrezygnowana. W końcu udało mi się znaleźć właściwą drogę. Była długa i kręta. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz: dlaczego nikt tędy nie idzie. Co jakiś czas mijały mnie taksówki i samochody ale ani jednego pieszego. – Trudno- pomyślałam z rozżaleniem. Najwidoczniej wszyscy ambitni back pakerzy wybrali dzisiaj inne miejsce.
Na końcu drogi stał szlaban i budka z panem pobierającym opłaty. Szkoda tylko, że nie pomyślałam o tym, że będę potrzebować funtów i nie wyjęłam z bankomatu żadnych pieniędzy. Wstęp kosztował 50 pensów. Nie zamierzam zawracać. Nie po to szłam taki kawał. Ze strachem podeszłam do budki.
– 50 pensów- poprosił pan z płynną angielszczyzną. W końcu jesteśmy w Anglii.
-yyyy. Nie mam gotówki, mogę zapłacić kartą? – zapytałam bez przekonania
– kartą? 50 pensów? Chyba żartujesz- najwyraźniej byłam pierwszą osobą pytającą o taką możliwość
-a mogę zapłacić euro- zapytałam nie poddając się tak łatwo. W głowie układałam już plan poproszenia innych turystów o pożyczenie 50 pensów.
– strażnik popatrzył z politowaniem- ok. daj 1 euro i jesteśmy kwita.
Nawet przez chwilę się nie zastanawiałam. Zapłaciłam 1 euro i dostałam bilet.
Wyszło słońce i zaczęło robić się gorąco. Wciąż byłam jedyną idącą osobą. Co chwila robiłam sobie odpoczynek aby podziwiać widok na miasto i choć na chwilę zdjąć plecak.
W jednym z punktów widokowych zatrzymały się dwa samochody z grupką młodych ludzi.
– wiesz może, czy daleko jeszcze do małp? – zapytali
– niestety nie, ale już je słychać. Przypuszczam, że są niedaleko. – uśmiechnęłam się z nadzieją
– może chcesz jechać z nami, mamy wolne miejsce w samochodzie? – zaproponowali od niechcenia
Wrzuciłam plecak do samochodu i z Włochami jechałam na szczyt. Dojechaliśmy do końca drogi, gdzie stała grupka turystów robiąca zdjęcia małpom. W końcu je znaleźliśmy. Włosi wyskoczyli z samochodu, w którym czuć było zapach palonych klocków hamulcowych. -Chyba ktoś nie umie jeździć po górach – pomyślałam z uśmiechem. Zanim wygramoliłam się z moimi rzeczami mała małpka ciągnęła jednego z moich nowych znajomych za koszulkę. Wszyscy pękali ze śmiechu, tylko on nie wyglądał na zachwyconego. Mimo wszystko małpy były bardzo zadomowione, ale też bardzo rozpieszczone oczkując od turystów jedzenia i namiętnie szukając go w torbach plecakach i kradnąc z nich co tylko się da.
Pożegnałam się z Włochami którzy zostali obserwować małpy i poszłam dalej w górę, bo to jeszcze nie szczyt. W drodze znów spotkałam małpie stado i tym razem to ja mało co nie padłam ich ofiarą. Chciałam zrobić ciekawe zdjęcie więc pozwoliłam jednej z nich bawić się moją torbą. Nie sądziłam, że jest na tyle sprytna, że zacznie ją rozsuwać. Gdy stwierdziłam, ze mój majątek jest zagrożony i chciałam zabrać torbę, niegroźna wcześniej małpka wystawiła na mnie kły. Chwila przerażenia, ale się nie poddałam. Odebrałam, co moje.
Nie doszłam na szczyt skały. Krążyłam wąskimi, zamglonymi uliczkami i stwierdziłam, że przecież przez mgłę, która znów otoczyła szczyt i tak nic nie zobaczę. Miał być widok na Afrykę, a była tylko mgła. Może innym razem. Powoli i zmęczona wróciłam na dół a później nawet nie sprawdzana na granicy poszłam na dworzec autobusowy kupując bilet na pierwszy autobus odjeżdżający w stronę Malagi.
0 Comments