Bogota – mój pierwszy kolumbijski dzień
Zanim zaczniesz czytać, włącz muzykę. Moje podóże bez niej wyglądałyby całkiem inaczej. 🙂
Siedziałam w samolocie podekscytowana. Dużo bardziej chciałam jechać do Kolumbii, niż do Peru, chociażby ze względu na taniec, bo podobno tu tańczą wszędzie. Salsę mają we krwi, to przynajmniej widać po moich kolumbijskich znajomych mieszkających w Hiszpanii.
3 godziny lotu i wylądowaliśmy na lotnisku w Bogocie. Tylko co dalej. Mam adres do mojego CS. Tym razem to dziewczyna, pierwsza dziewczyna z CS, która chciała mnie gościć. Z Bogoty otrzymałam mnóstwo zaproszeń, ale w związku z brakiem czasu na przejrzenie ich wszystkich, wybrałam Elizę, bo była jedyną dziewczyną z pozytywnymi referencjami.
Z adresem zapisanym na kartce zastanawiałam się, co mam zrobić. Miałam do niej zadzwonić z lotniska, ale mój peruwiański numer nie obsługiwał roamingu, a polski zdecydowanie tu nie działa. Na samą myśl o wzięciu taksówki ogarniał mnie strach. Wystarczająco dużo nasłuchałam się o porwaniach i kradzieżach w taksówkach w Bogocie. Nie miałam wyjścia. Wyszłam przed lotnisko. Przede mną kolejka taksówek. Uzgadniam cenę, wrzucam plecak i robię zdjęcie tablicy rejestracyjnej, tak, aby kierowca to widział. Wsiadłam ze strachem do taksówki. Niepotrzebnie się bałam, bo trafił mi się bardzo miły kierowca. Opowiadał o życiu w Bogocie, nawet powiedział mi o cmentarzu nazywającym się cementario de polacos. Niestety nie udało mi się ustalić, skąd wżęła się ta nazwa.
Dojechaliśmy na miejsce. I co teraz? – tutaj mieszka twoja znajoma? – zapytał kierowca.
– chyba tak, odpowiedziałam niepewnie, nie mając na kartce zapisanego numeru mieszkania. Mój telefon nie działał.
-daj numer- zadzwonimy z mojego, zaproponował taksówkarz. -Tess?- usłyszałam za plecami. Szczupła brunetka z rowerem i uśmiechem na twarzy wypowiedziała moje imię. To Eliza, właśnie wróciła z pracy. Miałam dużo szczęścia, że ją tu spotkałam, bo zapomniała telefonu z biura, więc i tak bym się nie dodzwoniła.
Eliza mieszka sama, a ja jestem jej pierwszym gościem z CS. Poczęstowała mnie miejscowym sokiem z jakichś dziwnych dla mnie owoców i zabrała do baru, aby spróbować arepy, kolumbijskiego placka wytwarzanego z kukurydzy. Arepę je się ze wszystkim, z jajkiem, mięsem, na słodko… zawsze i wszędzie. Tej nocy nie wyszłyśmy nigdzie, bo moje oczy same zamykały się już o 9, a rano musiałyśmy wstać o 6, bo Eliza pracuje.
Z samego rana wybrałam się zobaczyć centrum Bogoty. Tylko centrum, bo przed innymi dzielnicami wszyscy mnie ostrzegali. Wsiadam w autobus i dojechałam w okolicę centrum.
Wysiadłam na placu, przez który we wszystkie strony przechodzili ludzie śpieszący się do pracy. Starałam się dojrzeć na mojej bardzo kiepskiej mapie, gdzie jest centrum. W całej Kolumbii ulice nie mają nazw, tylko numery, dzięki czemu bardzo łatwo zorientować się w okolicy i bardzo ciężko się zgubić. Doszłam do informacji turystycznej, w której pracował chłopak z Panamy.
– możesz chodzić w obrębie 3 ulic w dół i kilku w gorę, dalej jest bardzo niebezpiecznie – oznajmił z poważną miną.
Chyba żartuje! Mam chodzić przez cały dzień w obrębie 6 ulic? Chyba tu zwariuję. Przeszłam przez wszystkie możliwe ulice, oglądając wszystkie możliwe kościoły i szybko zaczęłam się nudzić. Usiadłam na Plaza del Boliviar i zaczęłam myśleć co dalej. Otworzyłam CS i zaczęłam pisać do osób, od których dostałam zaproszenia. Może ktoś akurat mieszka w pobliżu i będzie chciał dotrzymać mi towarzystwa.
– Mieszkam 25 minut od centrum, niedługo będę- napisał Daniel. Po chwili zwiedzałam miasto z moim prywatnym przewodnikiem. Daniel pochodzi z gór i zdecydowanie nie wygląda na Kolumbijczyka. Jest wysoki, przystojny (nie powinnam tego pisać, ale miejscowi do najprzystojniejszych nie należą). Ma karnację bardziej europejską niż kolumbijską. Jego akcent też nie zdradza pochodzenia. Przez kilka lat mieszkał w Anglii, dużo podróżował po Europie i nawet kilka razy był w Polsce.
Daniel pokazał mi najważniejsze miejsca w Bogocie, w żadnym nie musieliśmy płacić, bo jest pracownikiem oświaty, więc wszędzie ma darmowy wstęp.
– jak to jest z narkotykami?- zapytałam ciekawie.
– wiesz, media, nie kłamią. Tutaj każdy bierze bądź chociaż próbował. Tak naprawdę można kupić je wszędzie. Każdy zna miejsce. – odpowiedział szczerze.
– to gdzie można kupić je w Bogocie- dopytałam
-za chwilę Ci pokażę- lekko się uśmiechnął.
Doszliśmy do Perque de los periodistos – zobacz, ten mężczyzna sprzedający słodycze pod parasolką. Łatwo go znaleźć i ciężko namierzyć przez policję, bo każdy myśli, że wszyscy kupują słodycze i tamten chłopak z lodami, no i prawie wszyscy, którzy niby robią rękodzieło – wskazywał po kolei.
Rozejrzałam się dookoła. Faktycznie, miał rację. Żaden ze sprzedawców nie wyglądał na normalnego sprzedawcę, raczej na sprzedawców z twarzami przestępców i tatuażami. Zastanowiłam się przez chwilę nad życiem tutaj, czy chciałabym, aby moje dzieci, (bo przecież kiedyś będę je miała:)) wychowywały się w takim kraju. Czy to, że ciągnie mnie do krajów latynoamerykańskich wystarczy, aby skazać się na takie życie…? O narkotykach ciąg dalszy nastąpi….
Po super dniu spędzonym z Danielem postanowiłam, że tej nocy będę u niego spała. Eliza musiała znów wcześnie wstać a ja tej nocy koniecznie chciałam tańczyć salsę. W końcu to noc rozpoczynająca moje urodziny. Najdłuższe urodziny życiu, bo trwające 6 godzin dłużej, a tak naprawdę to oficjalnie przedłużam je o karnawał w Barranquilli.
Z Elizą i Danielem poszliśmy zjeść kolację. Tak naprawdę nie byłam głodna, ale skoro oni jedli, postanowiłam zjeść, chociaż małą kanapkę z miejscowej knajpki. W połowie miałam już dość. Odpuściłam. Odprowadziliśmy Elizę do domu, bo przecież tu się samemu po nocach nie chodzi. Oj zdecydowanie nie!
Wyruszyliśmy w poszukiwaniu salsy. Już w tym momencie zaczęło mi się robić niedobrze, zbierało mnie na wymioty. Miałam nadzieję, że zaraz przejdzie. Poszliśmy do klubu z salsą na żywo. Świetne rozpoczęcie urodzin, mnóstwo tańczących ludzi i świetna muzyka, tylko że mi było jeszcze bardziej niedobrze. Po kilku piosenkach stwierdziłam, że nie jestem w stanie dłużej wytrzymać i wróciliśmy do domu.
Jak najszybciej zasnęłam. O 4 nad ranem obudził mnie dźwięk nadchodzących życzeń, zanim zdążyłam przeczytać życzenia, pobiegłam do łazienki zwrócić moją wczorajszą kolację. Na chwilę poczułam się lepiej. Tej nocy już nie mogłam zasnąć. Wciąż było mi niedobrze, leżałam w łóżku męcząc się z moim okropnym samopoczuciem. Przecież to miały być najlepsze urodziny w życiu. Jeśli tak mają wyglądać, to chcę, żeby już się skończyły.