Santa Marta – pierwszy snorkeling
Poranna pobudka. Dzisiaj wyglądam z namiotu a przede mną morze. To niesamowite, że w ciągu dnia można aż tak zmienić miejsce. Jednego dnia góry, drugiego morze… Plaża wciąż pusta. Szybko zjadamy śniadanie i pakujemy rzeczy. Wszystko po to, abym mogła zaliczyć swój pierwszy w życiu snorcling. Nie chcę. Od dwóch dni sprzeczałam się o to z Carlosem. On koniecznie upierał się, że musi mi pokazać ten podwodny świat, a ja, że przecież nie umiem pływać. W końcu idziemy nad brzeg. Carlos bez pytania mnie o zgodę zabiera dla mnie buty i maskę, jest przekonany, że przecież spróbuję. Najpierw on zakłada sprzęt i odpływa, zostawiając mnie samą. Nie mam co robić, chyba już wolę spróbować, niż siedzieć na brzegu i się nudzić. Przecież się nie utopię. Kiedy Carlos wrócił, zdecydowałam, że jednak spróbuję. Po jego twarzy przebiegł uśmiech w stylu: a nie mówiłem. Zakładam maskę i przez chwilę, czuję, że za chwilę się uduszę. Potrzebowałam czasu, żeby się z nią oswoić, nie mówiąc już o zanurzeniu się pod wodę. W końcu odważyłam się. Odważyłam się zobaczyć inny świat – kolorowy świat ryb, korali i innych morskich stworzeń. Na dzisiaj wystarczy, ale już wiem, że nie ma rzeczy, której nie mogę spróbować. Szczególnie jeśli chodzi o przełamanie strachu przed wodą. Czuję, że ta podróż zmieni moje podejście do wody, oj zmieni.
Czas ruszać dalej, bo już niedzielne popołudnie, a my musimy jeszcze wrócić do Barranquilli. Zajechaliśmy do Tagangi, bardzo turystycznej miejscowości, gdzie wszyscy przyjeżdżają nurkować. Ja dopiero przełamałam pierwsze lody z wodą, więc zdecydowanie nie miałam tam nic do robienia. Później kolej na Santa Martę, jedno z najbardziej znanych miast na wybrzeżu. Niestety nie wiem dlaczego, bo ani plaża, ani miasto nie zachęcało do zostania dłużej. No dobrze, miasto jest ładne, piękne, stare, kolonialne budynki i bieda…wszędzie bieda.
Wieczorem wróciliśmy do Baranquilli. Teraz czeka mnie odpoczynek, bo kolejny weekend już niedługo.