Media społecznościowe
TOP
Image Alt

Najpiękniejsze ekwadorskie drogi

Najpiękniejsze ekwadorskie drogi

Dzięki  naszej maszynie mogliśmy jechać gdzie chcieliśmy  kiedy chcieliśmy, często  docierając do bardzo nieturystycznych miejsc polecanych nam przez napotkanych ludzi. Czasami miejsca okazywały się dziewicze i cudowne, czasami jednak zastanawialiśmy się, dlaczego właściwie nam je polecono. Tak też było z podobno słynną drogą idącą na północ od Cuenca. Miała być to droga  położona pomiędzy pięknymi górami, przecinająca malownicze miejscowości. Okazała się, co najmniej przeciętna. Malownicze miejscowości były małymi wioskami z zamarłym życiem, a oddalone od niej góry ledwo były dostrzegalne. Na szczęście optymizmu nam nie brakowało i zawsze znajdowaliśmy pozytywne aspekty sytuacji.  Dojechaliśmy do Sigsig – małego miasteczka o nazwie, której nie byłam w stanie wymówić ani zapamiętać. Według miejscowych było to największe i najpiękniejsze miasto w okolicy, według nas poza paniami plotącymi słomiane kapelusze, nie było tam nic szczególnego. Za to świetny pretekst, żeby zwiedzić wszystkie pralnie kapeluszy, zatrzymać się na kawę  i cos słodkiego dla mnie, do tego potańczyć na głównym placu i stać się atrakcją dzieci w szkole, które widząc nasz taniec  tłumnie przywarły do szyb. Postanowiliśmy nie jechać tą samą drogą dalej, ale odbić w inną, która miała zaprowadzić nas do La Lonja – kolejnej turystycznej miejscowości w Ekwadorze.

 

IMG_006912

Tym razem zamiast pytać kogokolwiek, po prostu odbiliśmy w pierwszą drogę, która miała nas zaprowadzić do celu. Nasza intuicja nas nie zawiodła, pomimo tego, że celu nie było i nie było to droga była przepiękna. Znaleźliśmy się pośrodku pięknych, zielonych wzgórz na których stały malutkie domki. Co jakiś czas na naszej drodze stawało stado krów, które niewiele robiło sobie z naszej obecności i nie chciało się nigdzie przenieść. W wijącej się rzece kobiety prały ubrania i suszyły je na ułożonych kłodach. Wyglądały, jakby robiły to przez cały czas. Ten krajobraz tak nas zauroczył, że postanowiliśmy zatrzymać się na kawę. Stanęliśmy na poboczu w miejscu, w którym spokojnie mogliśmy zagotować wodę i przyrządzić jakąś przekąskę. Przecież ja wciąż byłam permanentnie głodna. Usiedliśmy na kawałku kłody podziwiając niespotykanie soczystą zieleń dookoła i zastanawiając się z czego żyją tutejsi mieszkańcy. Byli daleko do miasta, nie uprawiali też roli, ani nie chowali dużej ilości zwierząt  – naprawdę nic poza praniem a mimo to, co jakiś czas można było zobaczyć nowe domy.  Nie znaleźliśmy odpowiedzi na nasze pytanie, jednak na chwilę odłożyliśmy je na bok ruszając dalej. Wjechaliśmy w wysokie góry. Znów znajdowaliśmy się ponad 2000 n. p m. ale tymm razem ponad chmurami. Widoki zapierały mi dech w piersiach a Martinowi utrudniały i tak już kilkugodzinną jazdę po krętych drogach. Zapadał zmierzch a nam do La Loncha zostało jeszcze 2 godziny jazdy. Widziałam, że Martin jest już zmęczony, jednak wytrwale jedzie dalej. Planowaliśmy znaleźć jakiekolwiek miejsce campingowe i zatrzymać się tam na noc. Jednak deszcz który zaczął padać, sprawił, że „ jakiekolwiek” miało już inne znaczenie.  Wszystkie miejsca, jakie wskazywała nawigacja okazywały się dawno nieaktualne. Zwodzeni tak kolejnymi campingami dotarliśmy w deszczu do La Loncha. Tym razem camping miał znajdować się trochę za centrum. Dojechaliśmy na miejsce, jednak nic nie wskazywało na jego istnienie. Przed nami tylko 4 gwiazdkowy hotel w pięknej kamienicy. Martin wyszedł zapytać o camping. Po kilkunastu minutach wrócił z wielkim uśmiechem na twarzy.  – za hotelem nie ma campingu, jest tylko cmentarz, ale załatwiłem nam na dzisiaj pokój w 4-gwiazdkowym hotelu za 10 dolarów. Opowiedziałem o naszej podróży prosząc o możliwość rozłożenia się w garażu, a w odpowiedzi dostałem dla nas pokój, żono. – zaśmiał się z zaistniałej sytuacji. Nie protestowałam. Na jedną noc mogłam zostać nawet jego żoną, za suchy pokój, wygodne łóżko i możliwość umycia się. Weszliśmy do hotelu  i …. Przez chwilę zastanowiłam się, czy nie chcę wrócić do naszego samochodu.  W eleganckim, mało gustownie urządzonym holu wszędzie pełno symboli religijnych: na ścianach wisiały, krzyże, obrazy na komodach stały posągi świętych a na głównym miejscy ustawiona bożonarodzeniowa szopka. Nawet mi, jako religijnej osobie zrobiło się nieswojo. Zanim zdążyłam zgłosić swoje wątpliwości, z szaleńczym uśmiechem przywitał mnie właściciel taj całej szopki. – witam piękną żonę polkę – ach, jak się cieszę, że Was poznałem, cóż za niesamowita podróż- pocztówkę od Was obsadzę w ramkę i powieszę na recepcji, na pewno jesteście bardzo zmęczeni- zaczął swój wywód. Delikatnie podziękowałam za przywitanie i poprosiłam o klucz do pokoju.  Zanim do niego dotarliśmy, musieliśmy przedostać się przez ten cały kościelny zbiór. Na szczęście w naszym pokoju było całkiem normalnie. Idealnie, żeby się umyć i wyspać.

 

IMG_01272

w chmurach

 

IMG_01242

IMG_01212

IMG_01182

IMG_01122

IMG_00782

IMG_00772

soczysta zieleń , jakiej nigdy wcześniej nie widziałam

 

IMG_00752

 

IMG_006212

IMG_006012

kobieta robiąca kapelusz w Sigsig

 

IMG_005812

każde miejsce na kawe było odpowiednie

 

Post a Comment

Informacje odnośnie przetwarzania danych osobowych znajdziesz w polityce prywatności. Ta strona korzysta z plików cookies (ciasteczka), w celu zapewnienia jak najlepszego jej funkcjonowania, na zasadach wskazanych w regulaminie. Czy wyrażasz na to zgodę?

You don't have permission to register